Czyż nie jest tak, albo raczej, czy tak być nie może, że miłość pomiędzy osobami, nie tyle nie jest niczym niezwykłym nawet, co stanowić ma jedynie prostą wytyczną, dyrektywę natury, do której w celu mamy dążenie?
Można to łatwo wyjaśnić, jako że człowiek, co od natury samej dane, dąży do przyjemności. A robi to, gdyż tam, gdzie mu raz i choćby przyjemnie, tam zdaje się, że również i dobrze. Skoro zaś dobrze, to przecież i bezpiecznie, a jeśli bezpiecznie, to, by tego w nieskończoność jakąś nie rozwarstwiać, tam warto po wieki choćby i pozostać, jako że tam właśnie, po prostu, najłatwiej jest przetrwać.
A o to, o nic więcej, zdaje się nie chodzić naturze, jak tylko, by dzieło jej, człowiek, przetrwać mogło i by się mogło rozrastać.
A więc, by to, co wcześniej, zespolić, naturalnym będzie dążenie do przyjemności, nic w tym nie ma zdrożnego, nic również niezwierzęcego, a to, co w tym w istocie jest, to prosty postulat natury, która nam go wpisała, a po to tylko, byśmy po jednym pokoleniu nie wyginęli, nieopatrznie dążąc do nieprzyjemności, a po nitce do kłębka również i do własnej destrukcji. To przecież, co przyjemne, zwykle nam służy, zaś to, co nie, oczywiście przeciwnie.
Gdzie w tym wszystkim jest miłość? Ta jest, albo by być jedynie mogła, najzwyklejszym celem, źródłem jednej z wielu przyjemności. A prościej, dążylibyśmy do miłości tylko dlatego, że ta jest dla nas przyjemna. Nie dlatego byśmy na nią parli, bo jest święta, boska, niewzruszona (na cóż nam nieprzyjemna boskość?), a z powodu naszej naturalnej, dostępnej i nam, ludziom, i wszystkim zwierzętom, skłonności do szukania przyjemności. Tych, jak powiedzieliśmy, szukać musimy, by o całym gatunku nigdy nie mówiono, o ile jakiś rozumny i wprawiony w słowie miałby się jeszcze na tej ziemi pojawić, w czasie przeszłym.
Cóż zatem takiego niezwykłego teraz, po tym, co wyżej, widać w miłości? Ta, obnażona z pierwiastków jakichś boskich, stała się jakby światłem, do której lecą ćmy, nie dlatego, że chcą, nie dlatego, by to światło i doń dążenie miało w sobie cokolwiek innego, niż prostą naturę i prosty, warunkujący przetrwanie, zwierzęcy instynkt.
A dalej jeszcze idźmy, bo przecież z tego, co wyżej, nietrudno też porozmyślać i nad tym, do czego naturze, byśmy w miłości odczuwali przyjemność, a zatem byśmy do niej parli. Otóż, jak było, naturze chodzić ma o to, by dzieło jej przetrwało, a zatem i w samej miłości musi być taki czynnik, który w przetrwaniu winien pomagać. I tu już nietrudno chyba wywnioskować, że takim właśnie czynnikiem mogłaby być prosta kopulacja, o której prostocie już nie tutaj, a wcześniej pisałem, a która, jak żadna inna, służy właśnie temu, by nie mówiono o nas, o gatunku całym, w czasie przeszłym.
To jednak wydaje się być mało. Łatwo sobie przecież wyobrazić, że, jak i u zwierząt, tak również u ludzi wystarczyć mogłoby najzwyklejsze pożądanie. Toż ono byłoby nawet i lepsze, można powiedzieć, jako że, za nim jedynie podążając, nie ograniczalibyśmy się w rozrodzie z najróżniejszymi osobami, tym samym na potęgę mnożąc całą ludzkość choćby i w nieskończoność, jakby w masowej produkcji...
Niemniej i taki zarzut można odeprzeć, jako że miłość nie służy jedynie kopulacji, choć to oczywiście jej nieodłączny element, ale też i opiece. Człowiek jest stadny, człowiek musi się zająć człowiekiem, co choćby widać w opiece nad noworodkami, która jest niezbędna, jako że te, same, nijak zająć się sobą nie potrafią. Miłość łączy, miłość przywiązuje, miłość sprawia, że nie rozejdziemy się w cztery strony świata, że nie zostawimy potomstwa, nie zostawimy drugiego człowieka, a wręcz przeciwnie, będziemy się o niego troszczyć, ułatwiając sobie nawzajem życie, które, łatwiejsze, będzie tym samym również i przyjemniejsze, a skoro zaś takie, to, by znowu tego nie ciągnąć jak na początku, będzie po prostu bezpieczniejsze. Razem jest prościej, razem też bezpieczniej, wygodniej, łatwiej, co widać dziś, przyglądając się czy to rodzinom, czy to i całym państwom.
Wszystkiego zaś, co wyżej, nie dało się uprościć do prostego instynktu, jako że sam człowiek nie jest przecież wzorem prostoty, a to przez umysł, przez myślenie, przez, jak tutaj nawet, zastanawianie. Potrzebne było coś więcej, tym więcej miało być uczucie, miłość właśnie, lecz, jak dobrze się jej jednak przyjrzeć, i ona wydaje się być nie więcej, nawet pomimo naszej złożoności, nie więcej, niż ekstatyczną przyjemnością, do której, ku uciesze i naturalnemu porządkowi natury, dążymy.
To myśmy ją później, tę przyjemność, tę ekstazę uwznioślili, by oddzielić ją jak najbardziej od jej i naszego tym samym zwierzęcego pierwiastka, a może i pochodzenia, jakby ćmy, które, gdyby tylko miały czym, z pewnością wychwalałyby w swych poematach światło.
I tak oto miłość stała się niczym więcej, niż naturą, nie więcej, niż instynktem, nie więcej się stała, niż skomplikowaną dopiero potem przez umysł prostotą. Prostotą natury, prostotą jednakże i zbawienną, jako że dzięki tym instynktownym odruchom właśnie, dzięki tej prostej, niczym cep, wytycznej, do której ziszczenia instynktownie mamy dążyć, możemy sami o sobie mówić, że nadal chodzimy po ziemi, że nadal jesteśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz