Translate

poniedziałek, 18 września 2023

170.

Jak kiedyś, tak gustując w drewnie, zmieniłbym wygląd pojedynczych scen weń, że dałbym im światło. I to rzeczywiście, gdzie spojrzysz, poświaty z latarni dają dobre cienie. Szczególnie w wieczory, jesienne wieczory, przy z rosy po świt mokrym drewnie. To tyle tylko i aż, a wskazując drogę - konkretne są w niej oraz stałe.
Sklepienie pod światłem księżyca... Gdzie w pary wiszące szaliki... wskazują go z wiatrem. Gdzie nocą mu, nocą, jak wyjdzie, więc nocy szczególnie przydałbym za oczy świetliki. Co rusz to się kręcą po niebie. Choć wyciągniesz dłoń, te... już są tu, aż nader blisko. Czekają, że... cmokają, to raz to, to plączą się, dwa, pacają o się i trzy - już płyną po sztormie w chaosie...(!), lądując zmęczone przy biurku. 
A biurko by było (z?) drewniane, o dziwo, z gorącą, jak z lipca herbatą. Przy kocie na blacie - z hebanu. Przy ulubionym batonie, to jeszcze - w parze z mleczną czekoladą.
Ale, ale..., to jeszcze nie koniec. W tym przykryłbym wszystko na w pół złoto liśćmi. Dzień dobry i "to do widzenia", piosenka, zgrabne życzenia. I że "udanej podróży!". 
I koniec.

Bo tak na pewno będzie. Mój przyjacielu, opuszczając sobie znane drzewa, jesienne, co i rusz to za krokiem - ustępują piaskom, a noce witają chłodniejsze. Jesienie... - jakby nie te już, nie dla mnie. W smak nie takie same, jak nic jednak stamtąd, tak aż są prawdziwe! I wschody, to bledsze, pełniejsze. Uczucia! Boże, jak nie byle jakie! I wiersze, czasami..., choć bielsze.
I wszystko to takie owakie.

Rafał Pigoń

niedziela, 20 sierpnia 2023

169.

Mroczny, księsko-czarny, to... powóz techniczny - tak wygląda - obity w uliczne latarnie. Przyciemniony z zewnątrz, by z wnętrza tym raźniej wychylać zeń mogło ciepłe w żółć nadzienie.... Mnogość instru... elementów, w tym i wiolonczele... I trąbka, saksofon, kontrabas w środku... I stare w hebanie pianino! Z nim wszystko, co dobre dla dobrej muzyki.
Złowrogi w mrok powóz techniczny... Choć nie przypomina części z żadnej nocy, raz nań spojrzysz z myślą: "Nie będzie go bez niej!".
I noc, gdy tę minie, się skończy, tak powiem!
Powóz, parowóz... Techniczny. 
Pójdziesz spać, a z myślą, że nastanie jutro - przywiezie je dziś dzień ze sobą. I jak to, i komu zrozumieć? W zachodni cedr meble, w ze wschodu rośliny. Jak? W Pana van Gogha w środku...! I słowo, "To wszystko się skończy.", coś zacznie się znów z wschodem słońca. I kawę, i z mlekiem, na rano. I że ktoś umarł po drodze... Ćmę w parze z uchylonym oknem. Seks, Mikołaja na święta... I Nowy Rok raz do roku.
Powóz, zupełnie...
Techniczny.
Pędzi, gdy otwierasz oczy - jesteś na niego spóźniona! Gdy nie otworzysz ich więcej - pędzi, gdy dnieje na wschodzie, gdy gaszą latarnie - Spójrz, jak wygląda! (Już minął...) -
powóz o przy łóżku świetle...
Zbyt krótki dla zakochanych...
Zbyt długi... Miłych snów.
I dobrej nocy,
Powóz, Parowóz Techniczny.

sobota, 15 lipca 2023

168.

Gdybym miał określić jedną cechę mojego serca, dałbym, że jest to łapczywe. Aczkolwiek przy tym i nie byle jakie. Nie losowe ani idące za tym, co się akurat nadarzy. Jest głodne, ale na końcu i tak mu w ogóle nie spieszno, choć wydaje się być ciągle spocone.
...

środa, 5 lipca 2023

167.

22. rok lotu na Marsa. Wszystkie przyrządy ustawione już na swoim miejscu, a zegary pokazują wciąż swą bladą zieleń na znak - u nas wszystko w porządku.
Słowem, jest też i bardzo nudno... 
Kartkując mętnym okiem młodzieńczy plan lotu, dojrzewam... Dojrzewam, mój Marsie... Wciąż przez wielokropki... Znam go już prawie na pamięć, dodałem niezbędne przecinki...
Jarając szluga w kosmicznym balkonie, rozmyślam nieraz o kosmicznych dupach, a orientując się, jak niegodne, bezczelne jest to określenie, jak brak w nim męskiego szacunku, budzę się zupełnie na gorszej planecie... 
Gdzie jesteś, mój Marsie?
Mój Marsie...
Mój planie lotu...
Czym prędzej biegnę po lektury Lema, to żeby odchamieć, na powrót kierując się ku...
"Powrót z gwiazd"
"Eden"
I tyle w nich neologizmów...!

Ach, mój Drogi Marsie, to do Ciebie, nie możesz być aż tak daleko...

wtorek, 4 lipca 2023

166.

Ażeby w czasie być przykładnym ojcem, praktyki nie od dziś odbywam na swojej paprotce. 
Której to od roku ponad, przeszło, czym warto się chwalić, nie udało mi się natenczas zajebać. Nadal się liści i mnoży...

A miłość, miłość życia i inne z tego typu, w deseń tałatajstwa. Precz, szkaradne! A jednak, że jakby jakoby..., z cicha... i o czasie, całkiem nieopodal... Że skręcisz, dochodząc dobrego. To prawda? Nie wiem. Czego? Nie... Choć to jedno sądzę, że w związkach trzymamy siebie za obrączki, pudrując to i owo, na końcu szczególnie dla seksu. Ot, zazdrości, wyłączności... szczerze seksualnej i tego, że to wszystko za trzy kroki, już tuż, tuż nam się skończy. Uciekłaś! Że umknie precz od nas, przemijając z wiatrem. Kocham cię... Będziesz tylko moja. Na wieki wieków, amen..., brzmisz tu, jakby wyrok. Jak czuję, intytucjonalizowanie miłości, przysięgi jej, obietnice i że będę twoja, że kocham cię, i że już na zawsze. Mój Boże, jest w tym już jakaś nieszczerość. Zwątpienie, czy oby na pewno, więc muszę powtórzyć - ach, zaraz zapomnę! Więc jak to tam było? Musimy, ach, musimy to razem powtarzać, na trzy! Więc trzy! Więc kocham cię, musimy dać dowód, jeszcze zapomnimy, a choćby to komuś, gdzieś z cicha po drodze... i samemu sobie. Że nadal kochamy. Że jest nam bezpiecznie. I że, do kurwy, już od nas nigdy nie odejdzie! 

Niepewność i brak zaufania. Strach, rozpacz. Toksyczne rozterki... Jesteś moja, kotku... To mógłby być przedwstęp do gwałtu. Bezpieczne kajdanki zszyte ceremonią. I że cię nie opuszczę... Ot, czym jest małżeństwo. Obietnicą. Brakiem wiary, że można by wcale bez niego. Rozpadnie się, rozejdzie po zwietrzałych kościach, i że zapomnimy już z kolejną wiosną, nim w niej zawrócimy, zbudzimy się z grudniem... puści i sami, już nikt tam nie będzie. I że zapomnimy, że siebie kochamy. Na co nam, kurwa, ta miłość? 

Jak nie na poważnie... Jesteś moja, tu i teraz, nie uciekniesz bzykać się już z nikim innym, to wszystko w kawałku zasobnego lukrem weselnego tortu. Zaszyte w wewnętrznej śmietance. Tylko dla pewności. To jak upewnienie. Drobny pakt szczerości...
Ach, ależ on tłusty!

Jak tłusty!
A zdrowszym będzie przecież ciastem, gdybyśmy ich tak zostawili. Nie powtarzali żadnemu nic do upadłego, nie dawali sobie dowodów miłości, pośrodku wiosny... W niej nie powtarzali własnego imienia. Że jestem. Istnieję... Boże, lecz jeszcze tej nocy zniknie nam to wszystko, jak sen jakby, jak we śnie pchle mrugnięcie okiem... Bez porozumienia i bez odpowiedzi. I dlaczego? Dlaczego - znikniemy tak wszyscy, zapomnimy w słońcu drugiego człowieka. Że wszystko nam z ranem przepadnie. I nikt o nas już nie pamięta, że naprawdę kochał... 
To koniec.
To koniec..., możliwe, tak właśnie się stanie. 

Więc pamiętaj o mnie - ostatnia pułapka zachodu...
Noc.

Gdzie nocą..., zaś nocą... Ach, bo moją nocą grasują komary! Gryzą, co i rusz to, jak mrugnięcie okiem przy starej, zjełczałej śmietance... Jak mrugnięcie okiem... Przy pełni księżyca - siadasz, a mimo..., nie całkiem po ciemku, siadasz pod gwiazdami i zaciągasz jointa..., lecz zanim..., obowiązki, podlewasz paprotkę. I dalej... Komary...!
Na pohybel lecą tej pięknej miłości, by dalej... A dalej, tam dalej jest księżyc...

Mój księżyc... Mój księżyc jest okrągło-blady, a tak..., z lekka na niebiesko.

sobota, 10 czerwca 2023

165.

Mało jest możliwe, by ktoś nas naprawdę zobaczył. Ale, och, oni przecież przechodzą tuż obok. I choć złapiemy po drodze wspaniałe relacje, nadal jest wątpliwe - mało, mało jest możliwe, dasz wiarę, by ktoś nas naprawdę zobaczył...
Bo przecież ciężko nas złapać, mieszkamy w sąsiednich pokojach. Tuż obok, mi powiesz, lecz kiedy zapukasz z grudniem, kolor ścian nie będzie przypominać... tamtych z zeszłej raptem tylko wiosny. A w lecie śnieg spadnie... Zapalą latarnie, znikną cztery ściany, a już go nie poznasz. To pokój, naprawdę? A za tym pytanie, czy naprawdę byłeś w czyim to pokoju?
Mój pokój..., jak uwielbiam z niego obserwować ludzi! Zmieniać meble, malować ochroną do drewna, tasować w nim układ pojedynczych roślin... I pić rozmaite herbaty.
W każdym razie..., z grubsza pozostaje taki sam, na co dzień, chociaż... mój pokój faluje... faluje niebiesko-brunatnie, w porze obiadowej, a odwrócisz głowę - to już go zupełnie nie poznasz. Choć dodam, po prawdzie, nic się w nim wcale nie zmienia - i to mój prywatny paradoks. 
W tym także możliwe, prócz mnie, nikogo w nim nigdy nie było. Do końca i na poważnie, a myślę, że również przelotnie. I bez metafory, tak powiesz. 
Kim jesteś? Odpowiedz.
Czy byłeś u kogoś w pokoju?

Gdy patrzę z ukrycia, jestem już tak bardzo blisko. Choćbym patrzył w oczy i choćbym dotykał... I seks, seks, seks to przy pełni księżyca..., mój Boże, jak często to przecież całkiem inny pokój, zamknięty na cztery spusty.
Mój pokój, niebiesko-brunatny... i z rudo-czerniawym kotem.
...

Ech...
Dziś jeszcze zobaczę sto tysięcy ludzi. I nikt mnie na serio nie pozna, zagram z gracją ciałem, pobawię się głosem, a kiedy się znudzę, odpocznę w prywatnym pokoju, faluje z cicha na brunatno (to dzisiaj). Wieczorem. Przy świecach... Ach, jak się powtarza. Gdy kiedyś czyjś znajdę, do kogo zapukam... Opowiem.
I ty, gdy ujrzysz człowieka, opowiedz, jak ten wygląda. Albo nie mów! Proszę, to nazbyt prywatne. I ja ci niczego nie powiem. 
Zapytasz, gdzie jestem? To tak nielogiczne. 
Gdzie są wszyscy ludzie? 
Nie wiem. 

Rafał Pigoń

p.s. Pisałem to w swoim pokoju,
falował niebiesko-brunatnie.

wtorek, 6 czerwca 2023

164.

Mało jest już ludzi, co słyszeli prawdę o prawdziwych samolotach z papieru. Słyszał kto z Państwa o takich? Te setki mil lecą do właściwej im tylko osoby, choć... spoglądasz w górę..., żadnego zupełnie nie widać.
To jednak nic wcale nie znaczy. 

Prawdziwy samolot z papieru... nie trzeba mu wiatru, a jedynym celem, do którego leci, jest zawsze ta jedna osoba. Przybiera przeróżne postaci. Są więc szybowce z wielkimi skrzydłami, są ścięte przy krawędziach strzałki, bywają, że lecą z papieru sterowce, z księżyca wyjęte króliki... A bywa, że spojrzysz, nic wcale nie leci, to bzdura!
Wspomnienie, obietnica, dla których powstały. To wszystko, komu przydaliśmy na tyle uwagi, by mogły uczciwie polecieć. 
I że zupełnie na zawsze... 
Wysłałeś komuś samolot z papieru?
To przecież naprawdę możliwe.

Lecą do niej. Obecność, z którą można zrobić zupełnie cokolwiek. 
A kiedy wreszcie to wszystko się skończy, to oby, zupełnie o nich zapomnimy. Być może, lecz nadal przecież... to wcale nieważne.
Te trwać będą nieme, tułać po kosmosie...
Jedno i prawdziwe, co po nas zostanie, na pamiątkę samolot z papieru.

poniedziałek, 5 czerwca 2023

163.

Inaczej od dziadka, lubiłem zawsze wchodzić do wielkiego lasu, to nie wiedząc, gdzie wyjdę drugą jego stroną, najlepiej w ogóle bez mapy. Bo dochodzić dokądś jest przesadnie trudno (młode pokolenie). 
Powiedzmy prawdę, dochodzić możemy po prostu po łebkach, dochodzić można z cicha pęk, czasem w cudzysłowie (bo "w cudzysłów" dochodzą idioci), lecz przy tym w naszej kulturze uchodzi jednak, by dojść gdzieś do czegoś naprawdę. "Patrz, on doszedł do czegoś w swym życiu." "Dojdź także do czegoś na końcu." Dokąd? Tego nikt nie chce na końcu powiedzieć. Na tym właśnie końcu.

Więc ja powiem tutaj, że mi, to również "tak naprawdę", czasami wystarczy dojść tak po prostu do siebie...

A zresztą... dochodzić, Drodzy Państwo, winno się solidnie, najlepiej tak do końca, a jednak nie wypada dochodzić nad wyraz przesadnie, bo wkrada się w to słowo już jakaś niegrzeczność. Niestosowność może... Nie wszystko należy powiedzieć... Czasami coś przemilczeć warto, być może..., a niekiedy obejść, wręcz polawirować, lecz i tak, by nie narazić się na wielokropek "Coś kręcisz...". W każdym razie... dochodzić wypada po prostu ostrożnie. "Trochę ogłady!", ktoś powie. 

Ach, ileż pułapek jest w jednym tym słowie!
Dochodzić nie należy również nazbyt długo, by nie posądzono nas o marazm, lenistwo. Miernotę życiową. "Nieudacznik", mówimy. Ale... dochodzić tym gorzej jest przesadnie szybko, podejrzanie jest dochodzić zbyt często samemu, nie wypada dochodzić w tym samym pokoju. Snobem jesteś, dochodząc też nazbyt poważnie.
Nie uchodzi dochodzić po łebkach, to było!
Dochodzić do sedna, dochodzić do prawdy, dochodzić wypada do samego celu. "Dojść do zwycięstwa", powiemy, ale raczej nikt nie będzie nam kazał dochodzić podobnie do kłamstwa. Do kłamstwa najczęściej się dopuszcza, w kłamstwie najczęściej się babrze, by ktoś inny mógł się kłamstwem najczęściej obrzydzić.

Dojść można "do...", "z...", ale nigdy "o...", chyba że o czasie, a w ogóle to wypada wcześniej troszeczkę pochodzić, choć w końcu, myślą Staffa, i tak "zawsze się dochodzi gdzie indziej, niż się chciało", więc po co w ogóle to wszystko? I jak warto chodzić po lesie? Zresztą w tym słowie kryje się pewna elegancja, poetyckość. Nie chodzi się przecież, jak kot z pęcherzem i nie widuje, by chodził ktoś z wywieszonym ozorem! Dość! Dojść..., bo zresztą... i tak się zawsze gdzieś dojdzie i nie na manowce, bo tam można tylko zajść. Powinienem już kończyć, mamy koniec dnia, a czy do czegoś doszedłem? I kiedy dojdzie herbata?

162.

Cóż lepszego być może na burą samotność, niż słusznie parzona herbata? 
Oplata cichcem, do końca, naprawdę... 
I że na cały wieczór.
"Siorbniesz mnie z lekka - oparzę z ukosa, niby przypomnienie, że jest tuż przy tobie moja stygnąca obecność". 
Jej ciepłe wspomnienie w żołądku...
Podejrzę spod nosa - mieni się pod światło.
"A kiedy paruję...", to jakbym mógł nieomal chwycić Cię za rękę...,
grzejącą w deszczu, w intymnej porze
przy książce w łóżku, w porannym w biegu...
Sączysz się ze mną...
w zieleni, 
brązie, 
w kolorze...,
moja gorąca Herbato.

środa, 24 maja 2023

161.

To w istocie koniec. I owszem, lecz kiedyś w jednym artykule napisałem, że wrócę tu, by rozwinąć temat. To dla tych, którzy po latach może się tu zapodzieją, powracam. Zresztą..., zbyt się tu urządziłem, by to zupełnie porzucić, i aby pominąć, że dobrze.
...

161.

Depresja jako patologiczna niezdolność do produkcji energii, a z braku lepszego mi słowa, siły życiowej na potrzeby własne, więc nie tyle do przeżycia tylko, co z tym egzystencji, jakkolwiek by złożyć, spełnionej, witalnej, a po nitce z tych słów gdzieś na końcu, mijając siłę i kołdrę na głowie, dojdziemy również do uśmiechu.
Uśmiech niech będzie "na końcu".
Lecz zanim..., jak sądzę, ten brak, zdrowiem idąc, powinien być uzupełniany - sam z siebie, przydając nadwyżkę, jak wyżej, nie tyle, że do życia właśnie, co z tym do naszego "na końcu". 
Co dalej, nie uważam, że zawsze powstaje ten z czasem, a choćby w wyniku spotkanych wydarzeń losowych, które najczęściej, stwierdzę, jedynie popychają nas bezwolnie w nieuchronne - ten brak perpetuum mobile powinien być od dużych liter.

Więc idźmy, jak rak, tenże wewnątrz, gdzieś weń zapisany, czyha tylko, wychynąć, podrzucić przed nami, że dalej niczego nie będzie. Że guzik! Że to, co wykorzystaliśmy dzisiejszego dnia nie odnowi się na powrót na więcej, niż by zwlec się z rankiem na poranne siusiu. Ach, zniknie, zwieje od nas jeszcze tejże nocy!
W każdym razie brak taki zmuszeni jesteśmy uzupełniać sami, chcąc ciągnąć swe życie za włosy i w każdym też razie na siłę. I z tym dla naszego "na końcu"! 
A tak myśląc, w paradoksie, depresja jest tutaj w możności zapewnić nam wcale po naszemu życie, idąc myślą, że jeśli na siłę choćby nie zmusimy się do jakiejś zmiany, brak nam na chwilę, co prawda, choć jednak, uzupełniającej, nic samo nam w serce nie skapnie. I weźmy przy tym, że zmiany te będą krzepiące, budujące i to wszystko za nimi, co może być z nich dla nas dobre...

Chwilowa energia wzięta ze zmiany, uwagi drugiej osoby, miłości. O mój Boże, tej to przede wszystkim! Wszystko, co na chwilę, a co daje nam to piękne "na końcu" i do następnego razu. Jakby to rozwinąć, depresja jest "dobra" dla leniwych ludzi, o ile odpowiednio tę ciągnąć za włosy. 
Znaleźć te odpowiednie pod włosek ciągnięcia, na siłę ciągnąć, budować swe życie, by wciągnąć tę radość raz tylko, by znów, aby znowu, na końcu i raz, by dwa jeszcze!
A choć ucieszy nas ono tylko na kolejny dzień, na wieczór jedynie, na powrót nocą okrywając cierpieniem, nieważne! Jutro wymyślę coś znowu, potrzebuję szczęścia, potrzebuję śmiechu!
Zarobić na powód do życia..., być może.
I tak do "na końcu", ku w rogalik śmierci!

A przynajmniej nie będzie stąd czego żałować, 
na końcu.