Translate

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

138.

Jakie wyróżniliby Państwo formy pasożytnictwa psychicznego między ludźmi? To z własnego doświadczenia, jak i z przemyśleń w tej kwestii.

Ja wymieniłbym od siebie takie dwie przynajmniej, które współistnieć często mogą wzajemnie w symbiozie, a w takim wydaniu, że jedna osoba raz jest pasożytem, to wobec drugiej, a raz też na odwrót - ofiarą.

Więc idąc do rzeczy, pierwszą taką osobą może być ta z uczuciową dziurą, zatem z brakiem poczucia wartości, przede wszystkim miłości, której potrzebuje, to jedno, a której nie może nijak znaleźć w sobie, szukając, bezwiednie zazwyczaj, u innych, to karmiąc się cudzą uwagą. Żebrząc o nią, poświęcając się, w końcu męcząc, to szczególnie osoby, na których faktycznie tej osobie (pasożytowi) gdzieś w środku i szczerze zależy. I których nie chce w żaden sposób skrzywdzić, co prawda, lecz jednak - żywić się musi ich, jakoby to nazwać, energią, wolę - uwagą, stosując często, choćby i bezwolnie, psychologiczne ku temu metody np. sprawiając, by druga osoba, zatem ofiara, odczuwała wyrzuty sumienia, że zbyt mało poświęca jej czasu, przede wszystkim siebie, że mogłaby starać się bardziej i bardziej, a to już w zasadzie bez końca. Bo głód miłości, uwagi, wynikający z własnej pustki w tej kwestii, nie uważam, by zostać mógł jakkolwiek zaspokojony. Osoby te uzależniają drugą od siebie, choćby miały najlepsze intencje, a i były wymarzonymi z charakteru ideałami (może być także na odwrót). Oplatają w sieć swoją ofiarę, powoli sącząc z niej soki, a by ranka nie skrzepła, wtłaczając poczucie winy, że mogłaby przecież dać więcej. W istocie to istny wampiryzm.

Drugi rodzaj pasożytnictwa, jak sądzę, a będzie ich wiele, choć te już dla Państwa zostawię, to osoby żywiące się fascynacją wobec drugiego człowieka, idąc dalej - już całego świata, poznając go na nich w zasadzie. Nic to wcale złego, o ile, jak sądzę, będzie transparentne. Jeśli zaś nie, będą z ludzi czerpać, doświadczać ich, smakować bez tych całkiem wiedzy, nie zastanawiając się, że ci mogą mieć wobec niej zupełnie inne, poważne często zamiary. Zatem zwodzą i kłamią siłą rzeczy, a nie wątpię, że bezwiednie nawet, doświadczając na nich samych właściwie swych odczuć, uczuć, emocji, ucząc się ich często po raz pierwszy, poznając, to nie mając pod siebie jeszcze wytyczonych pojęć, jak "miłość", "zauroczenie" choćby, rzucając nimi bezmyślnie. Po czym nudzą się taką osobą zupełnie, kiedy po czasie jej smak się powtarza, zostawiając ofiarę, biegnąc radośnie smakować co kolejnych ludzi, uczuć, emocji, by uczyć się także na reszcie, pojęcia dalej nie mając o kanibalizmie, który zostawiła, nie mówiąc już wcale o zgliszczach, jeśli ta druga osoba by głębiej w relację tę weszła. 
Jak mówił to raz Mały Książę, istnieje fundamentalna odpowiedzialność za to, co się oswoiło. 

Nie trudno połączyć tych dwóch pasożytów. Gdzie jeden ssać będzie, niekochany, uwagę, wodzony słowami miłości, które w jego ucho sączyć będzie z kolei ten drugi, czerpiąc fascynację z pierwszego, poznając i ucząc się na nim, o ile jakkolwiek ten będzie ciekawy. I, jak wyżej, do czasu. Potem jeden, znudzony, odejdzie pożerać już innych, a drugi... drugi właściwie to samo.

Co warto podkreślić, a co już to często robiłem, tacy ludzie nijak, jak sądzę, nie są potworami, robiąc to często i bez świadomości - siebie, swoich zachowań, problemów, uczuć, co wynikać by mogło z wychowania, przeszłości, na której fundamentach kształtować się mogła psychika.

Nie wątpię, pasożytów o wiele jest więcej (stąd właśnie powyższe pytanie), być może sami takimi jesteśmy. Analizujmy więc siebie, obserwujmy wzajemne relacje, ludzi i to, jak mrugają powieką, by bardziej co rusz to być ich, jak też siebie świadomym.

niedziela, 28 sierpnia 2022

137.

Zastanawiając się nad utylitarnością Pana Boga, dotarłem do przepięknego mi zestawu LEGO, dokładnie nr 21318. Mam nadzieję sobie taki kupić, to głównie dla jesiennych liści.
Chciałbym na nim skończyć, to "na żywo" nawet, to jest na środku piaszczystej pustyni - w nocy, z długim za rękaw teleskopem, jabłkowym sokiem i "Edenem" Lema - obietnicą pod gwiazdy rakiety..., o tym nieco później (Ach, i dajmy spokój z ujemną temperaturą, bo przecież, po prawdzie, to wcale nie żyję.).

Bo dalej byłby pomarańczowy wschód, by w dali znów, to już pod horyzont, stał tam mój pierwszy samochód, niedosięgły, choć wówczas by palił (zwykł jeździć przy ładnej pogodzie). Mam nadzieję przynajmniej, że się dla mnie zjawi. Sądzę, mogłaby być to wizja pośmiertnego czyśćca, bo też nie byłoby tam ani jednego człowieka, prócz mnie jedynego. Boże, i tych mi co bliższych. I żadnej mi miłej istoty.

To wówczas bajałbym, tworząc wyimaginowanych, wyidealizowanych ludzi, na dobre sięgając szaleństwa, przyjaciela, haremu co lepszych mi "dziewic" - to wszystko w niebieskim pokoju, przy obrazie morza - w moim domku na drzewie - musiałby wisieć ten obraz. "Brandy, jesteś cudowną kobietą i byłaby z Ciebie żona, ale marynarza wybranką może być jedynie morze i dla niej poświęcił swe życie." Potem kolejny łyk soku. I zielone liście, bo właśnie w tym zestawie liście można by zmieniać.

Marząc o jednej osobie, prawdziwej, myśląc, jak wyglądały banany (zupełnie ich tutaj nie znoszę), brałbym kolejny łyk soku od szczęśliwej tu ze mną, wytatuowanej murzynki. Chcielibyśmy zapalić światło, bym mógł się na dobre jej przyjrzeć. I wówczas, tak być by mogło, na włączniku siedziałaby ćma, nie cierpię tych nocnych motyli. Uciekłbym, wypatrywać rakiety. Samochód majaczyłby w dali, a fikcyjna (nie pamiętam, która to była dokładnie) niosłaby kolejny już karton jabłkowego soku (Boże, ale ileż można!) z żółtymi od zestawu liśćmi.

sobota, 27 sierpnia 2022

136.

To działoby się zachodem, bo tam patrząc, chowamy ukryte marzenia. Pewien radziecki urzędnik wracałby wówczas z roboty, och, a ciężkiej roboty w spoconych od lata półbutach. Rzuciłby neseser, z niepamięci (weźmy pod uwagę ramy czasowe materiału) włączając zza rękawa zdobytego "Kubusia Puchatka" - na magnetowidzie. Jak na film erotyczny przystało, właśnie teraz nadchodzi do kulminacyjnej części. Zatem mężczyzna pedantycznie zdejmuje skarpetki, składając wnet spodnie pod kancik i już, już wnet mają to robić (Mężczyzna powinien posiadać też, nielegalnie, miód jako erotyczny rekwizyt.) pod ucieszne melodie Stumilowego Lasu...

Wtem wnet to na ekranie, miast grubiutkiego misia, pojawia się oko z powieści Orwella, nakazując robić to i przed ekranem, i do melodii sowieckiego hymnu... W pokoju rozlegają się potężne uderzenia trębaczy... W oczach dwojga wzmaga się bunt i cierpienie, czego seks jest tylko pruderyjnym, z musu zmumifikowanym wyrazem.
Wówczas, to koło dwudziestej minuty, wchodzi wcale... nastolatka, w makijażu, rzucając zachodnie stringi na ekran, namawiając ich do w trójkącie frywolnych perwersji (Puchatek leci z jej magnetofonu w formie audiobooka czytanego przez Krystynę Czubówną.).

Na końcu wpada milicja obywatelska, a nie mogąc powstrzymać się od wezbranej w nich huci, najpierw gwałci ich wszystkich, po czym, równoprawnie, to kulką w łeb, zabija (oczywiście to w ramach konwencji sztuki). Ci także w kolejce muszą zostać przez co wyższe to służby ubici, jako niewierni, nie mogący opanować rozchełstanych weń rządzy. Bo jedna jest tylko wybranka - matka, ojczyzna nasza, której przysięgaliście być wierni, po wszelkie już czasy.

Film, przy wynoszeniu zwłok, kończy się przepięciem, spowodowanym kopulacją dwóch białych gołębic na drutach. W wyniku tego na ekranie ponownie leci zachodni niesworny niedźwiadek, śpiewający o mocy przyjaźni. To jako zwiastun nadziei na bezpieczne, nieskrępowane seksualnie jutro.

piątek, 26 sierpnia 2022

135.

Mój drogi Czasie,

przepraszam, za często Ciebie nie widzę. Jesteś tu, patrzę..., naraz wszystko znikasz. A choćbym widział, jak dawniej, nic z tego już nie wynika (choć czasem myślę, za mało Cię fakt ten obchodzi). Mój samochód zgasł, a moja miłość życia..., nieważne. Mój drogi Czasie, zapomniałem nawet, jak było w przedszkolu. Chciałbym, a w zasadzie... mógłbym się teraz po cichutku napić, najlepiej jabłkowego soku, to pod drzewem, i żebym zobaczył staruszka, starą rakietę i mojego misia. I, Drogi Czasie, mógłbym tak godzinami. Mam nadzieję spełnić kilka marzeń z życia. Choć dziękuję Ci za te, co przyszły.

Że nie dałeś na zawsze się w coś przyzwyczaić. Że cofnąłeś ręką, i wszystko zniknęło. Że musiałem z Tobą zaczekać pod drzwiami, choć z Tobą szczególnie nie lubię. Że dałeś w swój rękaw się szczerze wypłakać, choć miałem pod nosem chusteczki... Że wszedłeś, by potłuc mi zdjęcia...
Pamiętam drzewo, na które się wspiąłem, choć zwykle to nic nie pamiętam. I bardzo kiepsko się uczę. Mój Czasie, choć, musisz przyznać, jestem niezgorszym wcale filozofem. I wcale najlepszym poetą. 
I, proszę, pamiętaj jeszcze, że nie lubię ludzi. I dni, jak powyższe się zmienia.

Szczególnie dziękuję, że jesteś. To nonsens, życzę długiego Ci życia. Pamiętasz mnie lepiej ode mnie (i ja Ciebie również pamiętam). I nadal tego się boję. 
Dziękuję Ci za przyjaciół. I za twą niemą opiekę.

Szczerze dziękuję, że jesteś, że się nie lubisz odzywać. I że się nigdy nie zmienisz(?). Przyjdź do mnie w czas w moim świecie, to z czasem. A kiedy (kiedyś) odejdziesz, to pozwól się jeszcze pożegnać.

I wiedz, jesteś prawdziwy dla mnie niebo bardziej, niż wszystko co inne na Ziemi.

wtorek, 23 sierpnia 2022

134.

Zapewne nieobojętną jest Państwu historia, historia moich Grubasów. Tak, to ci od Alicji, choć dzisiaj zupełnie już w różnym wydaniu. Zarośli, a stali się tak nieprzyjemnie śmierdzący, że kończąc w tym świecie, wygnani przez Krainę Czarów. I grubsi też ponad miarę, a to już na pewno, nie tak gładko pod włosek wyanimowani. Lecz jedno, że świecący dalej od kleistego we wszech miejscach potu. Tak jeden najlepiej przeważnie leżał na zepsutej, więc złożonej na wieki wersalce, drugi zaś dychał, czerpając w swych fałdach powietrza - obok, na biurowym fotelu. W zasadzie niewiele oddechów Grubasom zostało, to pośród kałuży z ich potu. Jakby ktoś przyszedł, skwitowałby, pewne, - Cóż za ohydne grubasy! A jeden to nawet palcem dużym u nogi pukał w przeschłą na podłodze - na wpół rozpuszczoną landrynkę. W ogóle większość tam wszystkiego się do siebie kleiła, że nic, jak zaręczam, nie miało opuścić już miejsca.

Jedyne, co było z grubasów, to rozum niespożyty pracą. A o czym myślały grubasy? Myślały o młodej Alicji. To często, a w zasadzie - odkąd zapomniały chodzić, to całkiem myślały już o niej bez przerwy. Alicja chodziła po domu, krzątała się zewsząd, na głowie i w kuchni. W łazience i w drugim pokoju (zapomniałem w zasadzie, jak on właściwie wyglądał). Naraz nurkowała do jednego głowy, to kupić mu śmieszny melonik, to żeby wyjść zaraz i podnieść, i wsadzić do ust mu sklejoną z podłogi landrynkę (i nigdy się to nie udało, bo była sklejona za mocno). W zasadzie, czego nie mogła Alicja - opuszczać grubasów mieszkania, ale, ale... przecież - tego też nigdy nie chciała. Była Alicją grubasów. I resztę, co sobie Państwo wymyślicie, z pewnością też miało swe miejsce.

Ach, te kochane grubasy...
Brzydota, ohyda, i zupełnie nie spostrzec mi było, jak zaczopował się jeden w bezdechu i który w zasadzie z grubasów. Jak zapomniałem o dużej literze w imieniu?! W imionach grubasów. No jak, bo, pamiętam, że mieli ci jakoś na imię...!
Nieważne, bo kogo obchodzą grubasy.
Wiadomo jednakże, ostatni miał zdechnąć tej nocy. To krztusząc się chrupkiem w swej myśli, skrzywił się naraz, spadając z fotela, a może to grubas z wersalki..., otwierając, jak wszystko w tym domu, sklejone od potu powieki, i kwiląc ochryple Alicję. Och, Alicjo...
...

Zbudzony we względnie ohydnym nastroju, podrapał się w brodę, dreptając powoli na wagę. Schudł dobrze i setny kilogram, czepiając się już niedowagi. Rozwinął okno i ujrzał zaczarowany świat - nie pamiętam, jak ten dokładnie wyglądał... Grubas... Ubrał się w nową koszulę, był zawsze przygotowany, i pacnął zaczarowany budzik (budził go zawsze przed czasem) - i przypominał Alicję. I minął w złoto oprawione zdjęcie, zdjęcie ze złotą Alicją. Musnął. I sprawdził też skrzynkę na listy, pusta (Och, grubasie...). Założył nowiutki kapelusz i dreptał już w słońcu do pracy.

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

133.

Chciałbym Państwu opowiedzieć dziś trochę, to w mojej opinii, o niezależności. Otóż sądzę, że większa część osób, o ile poszczycić się mogłaby jakąś, jest ta przeważnie nabyta, wyuczona, choćby nawet tak leciutko, pomału, że w napływie czasu - niezauważenie. To szczególnie osoby, dla których ważna jest niezależność, które ją podkreślają. W takich właśnie, jakby za instrukcją, niezależność jest najbardziej chwiejna i, jak sądzę, nigdy nie będzie do końca już oczywista, o ile napotka człowieka, któremu zaufa. Ten będzie bawić się mógł, to także tylko sądzę, tą niezależnością bez reszty. Oczywiście może się okazać też dobrym człowiekiem, próbując stabilizować ją na sobie tylko samej, ale o tym nie teraz. W każdym razie, niezależność taka jest nader plastyczna.

Widziałem raptem jedną osobę przez chwilę, u której, jak sądzę, niezależność mogła być wrodzona. Wydaje się wskazywać już na to w rozmowie i w tym, że ta jakby zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy, a sama niezależność była dla niej całkiem oczywista. Nie dąży do niej, nie wskazuje jej sobie, być może nawet nigdy nie słyszała o takim pojęciu. Coś, jakby świetny malarz, który nie potrafi nazwać i rodzajów pędzli. Właściwie takie miałem przeważnie wrażenie, mówiąc z tym człowiekiem, jakby nie znał zupełnie takiego pojęcia. Najczęściej ciągnie on pozostałych i słabszych, i sprawy sobie z tego nie zdając, coś jak kometa ma świetlisty ogon, tak ten ciągnie za sobą, bezwiednie najczęściej, ogon z fascynacji, fascynacji sobą - to tylko przez innych, z siły, niedostępności, fascynacji, jak wyżej, tym wszystkim. A fascynacja ściąga wszelkie ćmy i inne tałatajstwo z okien. Tak snują się za tą osobą rzędy spragnionych uwagi samców i samic wszelkiego pokroju i koloru skrzydeł. Och, odezwij się do nas. Choćby pięknych, to zależnych, bezwolnych całkiem, które taki ktoś, tylko gdyby chciał, mógłby wykorzystać pod włos na produkcję jedwabiu (choć ten jedynie robią gąsienice), i tylko dla swojej osoby. Tak właśnie myślę. 
Fascynacja, a w zasadzie ta otoczka, którą na sobie mają - raz, że utrudni, by ktoś je na dobre poznał, co tylko przydać może bezpieczeństwa, jak i samotności. Bo obecnością nie mogą być przecież ciągnące się bez pomysłu ślinianki (Och, odezwij się!), to jeszcze nie wynika jedynie z niezależności wrodzonej. Bywa i także z nabytej, jak myślę, trudna do rozróżnienia, a często podobnie silna, lecz, jak wyżej, i co jedynie uważam, czasowa, w zasadzie zależna od czasu, zależna w końcu od wszelkich tych ciem i zależnych robaków, ciągnących w ciemności do światła. Od ich stosunku, słów, w końcu wszystkich dla niej ustawień jej gwiazdek i świata, i wszelkich owadzich skrzydełek. W ogóle niekoniecznie jest tak, że taka osoba z niezależnością nabytą i podpartą światem będzie lgnąć do kogoś, na pewno nie na stałe, ostatecznie wracając do siebie. Jak ślimak, by wyjść na powrót do konsumpcji świata, jak liścia, modląc się, by nie był trujący. Ostatecznie jest bardzo plastyczna, ale jednak do siebie się chowa. To już bardzo dużo.

Zatem, zachęcam Państwa, obserwujcie ludzi. Obserwujcie siebie. I bądźcie siebie świadomi (Ale, broń Was Bóg, nie z tego artykułu, o czym niżej. Jeśli już od kogoś, proszę, nie ode mnie.). Wracajmy, więc czujcie ich, patrzcie, jak ruszają rękami. Co czujecie, przebywając z nimi, jak się wysławiają, jak poprawiają włosy, kichają, to nawet nie znając imienia, zaręczam, że po czasie będziecie w miarę porządnie znać instrukcję, jak najczęściej myślą, na co są podatni. A większość, zdecydowanie większość podatna jest na uwagę, odpowiednio do potrzeb skrojoną. Obserwujcie, czy nie ciągną się za Wami rzędy, które trochę nazbyt potrzebują Państwa obecności, albo inaczej, czy Wy też do nich nie lgniecie. Niezależność to rzadki dar i równie rzadko można się jej nauczyć, choćby będąc tej pewnym. Niezależność, źródło siły w sobie, karmienie się z siebie. Bycie swoim źródłem, światłem! Jejku, jest tyle określeń, że nie wiem, co bardziej prawdziwe.

Najśmieszniejsze jest, że może prawdziwe nic nie było wcale! Wszystko to mogłem zmyślić na poczekaniu. Mogłem dodać na końcu, że są Państwo starymi duszami, by przydać Wam trochę wartości z pewnością, że do mnie wrócicie. Kalumnie! I nic tu z prawdy nie było. Nie chodziło, proszę Państwa, mi tutaj o prawdę. Zaciekawiać Was jedynie chciałem złożonością takich obserwacji, choćby i grama w nich prawdy nie było, nieważne. Twórzcie swoją psychologię i może kiedyś tę prawdę znajdziecie. Ale, proszę, nie wierzcie mi w to na słowo. Sprawdzajcie, tym bardziej, wychodząc na spacer, obserwując ludzi.

A jak niezależność zdobyć? Być może akceptacją tego, że nigdy jej tak naprawdę do końca nie będzie. Nie urodziliśmy się z nią. Że kiedy jesteśmy smutni przez kolejne trzy lata, jakby bez powodu, bardzo jest możliwe, że już zawsze tacy zostaniemy. Często smucimy się nawet z tego, że jesteśmy smutni. Boże, że nikt nas nie kocha itd. To może być nawet i prawda. Większość nosi za sobą te tak obszerne problemy i standardowe dla świata. I gra sobie sama przed sobą, wyobrażając siebie śpiewających na wielkim koncercie. A potem nie potrafi tego udawania, to znowu - przed samą sobą zaakceptować, twierdząc, że taka jest ona sama. Że tak, nie inaczej wygląda, że leży na łóżku pod kocem i sobie to wyobraża, i jakby to było coś złego. To wielopoziomowe wyparcie. Nie mam pojęcia, można od tego by zacząć. Bo paradoksalnie, szukając niezależności, zaświadczam, nie zdobędziecie jej Państwo. Nie jest ona, jak modliszki, co w Polsce podobno mieszkają. Na końcu i one może by przyszły do światła. Tak czy inaczej, powodzenia. 

Gdyby ktoś kiedyś coś zaobserwował, mówcie o tym ludziom, dodając najlepiej, by sami na siebie patrzyli, to łącznie ze swoim kichnięciem. To najważniejsze, co chciałem Wam tutaj powiedzieć. Pal licho, co wyżej, niezależność, przynajmniej w wydaniu, o którym bajałem.

sobota, 20 sierpnia 2022

132.

Chciałbym poznać człowieka, co kiedyś, jak mi wiadomo, zajmować się miał teorią - niczego innego, jak właśnie samiutkiej teorii. W zasadzie... nie tyle poznać, co usiąść przy nim, gdy kręcił się na swym fotelu... - jak co dzień, myśląc nad kwestią w pracowni. Była ta w ostrym świetle, aż takim, że zbyt ostrym dla mnie albo przyświecana naftą, wabiącą bezdomne koty i wszystkie co większe ćmy z miasta. I wziąłbym kawę do ręki, i słuchał w nabożnym milczeniu. On oczywiście w ogóle by do mnie nie mówił, a kreślił coś na, i teraz albo na zwykłym, czystym i białym pod włosek lub na pożółkłym, w każdym razie na zgiętym, czerpanym papierze. Po czasie i ja zapewne zacząłbym się kręcić.

To byłby właśnie ten wielki, wiekopomny dzień, w którym pewien pan, to z trzeciej uliczki, zapomniał domknąć swój sklepik, przez co włamali się do niego rabusie. I to właśnie też była ta dokładnie noc, w której pani sąsiadka z przeciwka nie mogła zasnąć w swym łóżku, więc pobiegła nie spać na łóżku sąsiada.

Chociaż On..., On tylko, On nigdy by tak nie zakończył. Nie zwiodły go miauczące koty i trzaski mięciutkich skrzydełek. I tłuczone szkło, przecież - i krotochwile też nawet. I, Boże, mój Bóg ze skrzypiącego fotela... Uniesiony tą chwilą, wstałem naraz, siadając po chwili speszony. I to go nie oderwało. Do tej pory zdążyłem się nawet ożenić. Mieć syna i zasadzić drzewo. I spytać, czy jestem mężczyzną - i nic mi nie odpowiedział.

Że miałem już zajrzeć do jego karteczki... Spojrzał wtem na mnie! Spuścił głowę..., pisał. Zrobiłem jeszcze swoją kawę, wracając na krzesło po wszystkim, słuchając, jak miałem, w milczeniu.

piątek, 19 sierpnia 2022

131.

Bardzo lubię...

...kaktusy - to rośliny niechcianych pozorów. Coś jak gołąb, nielot albo kolor szary (najbardziej z nich wszystkich doceniam gołębie). A wystarczy spryskać je wodą z daleka, to głównie takie z białymi włoskami, by spojrzeć, jak szanują każdą z danych kropel. A dalej właśnie wystarczy popatrzeć na kwiaty, równie delikatne, chwilowe (nieprzypominające), to też, by na co dzień, kalecząc się o długie jego, wystające kolce, nie myśleć za bardzo po łebkach.

Zatem z roślin w raju szczególnie zasiałbym kaktusy. To, by straszyły, że to nie on wcale, i bym miał święty spokój, i pełno dla siebie miejsca. Spałbym pod wielkim kaktusem (takim rozłożystym, by dodawał cienia).

130.

(Na podstawie faktycznej historii.)

Musisz wiedzieć, jak często w godzinach wieczornych, bo zaraz po pracy, można spotkać w kawiarniach gro przepięknych ludzi. Ot, kiedyś na przykład spotkałem jednego z takich. Siedział tuż obok mnie, a kiedy chciałem go trochę po cichu podsłuchać, nie mając nic lepszego do roboty, ten kiwnął mnie do siebie, i opowiedział historię...

"Musisz wiedzieć, że w dawnym czasie istnieć miała sztuka zaklinania dowolnych przedmiotów, choć najlepiej tych właśnie, z którymi sam właściciel posiadał sentymentalne uczucie.
Istnieli bowiem całkiem utalentowani wyrobnicy w tej kwestii, a jeden raz szczycić się miał nawet, jak to raz zaklął duszę wojownika w sztylecie. Ten po samej śmierci kazał podarować go swojej ukochanej, że gdyby dojść miało do grożenia jej życiu, nóż pętać miał ciało, w pień wyżynając jej ręką każde zagrożenie.
Pomysł ten, jako lukratywny, podłapali zaraz wszyscy inni, zarówno zaklinacze, jak i wszelkiej maści romantycy, na tym kończąc, że w kilka chwil później wszystkie niemal i ważne dla kogoś ostrza tuż po śmierci nosić miały już dusze rybaków, poetów i innych wątpliwych w tej roli.
To wszystko było do czasu, gdy pewnego razu zaklęty scyzoryk jakiegoś zeszłego od głodu poety, podarowany został na jego prośbę którejś kurtyzanie. I w chwili zagrożenia, wodzony duszą samego artysty, wypalić miał bez kontroli w nią samą, tnąc tę na równe plasterki. Warto bowiem wiedzieć, że bycie zaklętym w jakowymś przedmiocie, pozwala na zachowanie tylko części władzy, będąc w cudzym ciele, co przy nieopanowaniu sztuki, jaką była przecież sama walka mieczem, niechybnie kończyć się mogło bezmyślną tragedią."

Tu skończył opowiadanie, że było ciemno i że skończył się sok jabłkowy, a że dalej mówił o jakichś zwykłych całkiem możliwie mi rzeczach, na których się również nie znałem, wstałem z czasem, a po pożegnaniu odszedłem w milczeniu.
Nigdy go już nie spotkałem, choć też w innym czasie przyszło mi rozmawiać z prawie równie w ten deseń przepiękną mi panią, to wracając raz z pracy do domu.

wtorek, 16 sierpnia 2022

129.

Bateria, a to całkiem proste. Jakby świat pełen głodomorów, do którego i ja się na dobre zaliczam. Choć sądzę, niczyja to wina, kiedy jest się głodnym, ale po kolei...

Wierzę, a choćby nie udało się to mi już, że ktoś mnie tu kiedyś przeczyta, a gdybyś odnalazł to w sobie, że walczyć też będziesz o siebie, co życzę, z najlepszym to możliwym skutkiem. Dziś - nie mam pojęcia, czy jest to w ogóle możliwe, jak zabrać się za..., jak uporządkować, mieć nadzieję chociaż... Lecz w to także wierzę, jakkolwiek by ze mną nie było, że tylko, być może, - jest to jedna z tych rzeczy, a rzeczy tak wielkich, na które warto poświęcić swe życie. Teraz od początku...

Co uważam, potrzebujemy jeść. Karmić się, a jak zwać to, energią, to prócz materialnego pokarmu. Może jest to szczęście, siła życiowa i powód do życia. Nazwijmy to więc po swojemu. Więc, dla skrótu, energia, wewnętrzna, a zbawiony jest ten, kto na drodze wychowania, zdrowych relacji, na drodze samego siebie możliwe jedynie - zdołał odnaleźć ją w sobie. I z siebie ją tylko posiada. Jakby źródło miłości w swym sercu, a takie skrojone pod swoje. Tak czy inaczej, warto by siebie pokochać, jak niżej.

Jestem głodny. I kocham, choć to duże słowo, za duże być może, uwielbiam uwagę. Jako że, tu już odpowiednie, nie kocham dziś siebie. Choć szanuję, nie bywam człowiekiem szczęśliwym. I nie widzę swego szczęścia w sobie. Lecz zwykłem przyjmować, jak pokarm zewnętrzny, więc snując się, wypatrywać przychylnych mi osób. Co na mnie się spojrzą serdecznie, jak również poklepią, a i słowem wesprą, ze szczęścia potrafię już płakać. Jest bardzo piękne, kiedy ktoś cię widzi w brudnym tym, nijakim świecie bez osoby. Który mija cię martwy, choć płaczesz, jakby nigdy nikogo nie było. Uwielbiam, jak mnie ktoś widzi, jak wychodzi z zewsząd, z szaroburej mazi, podchodzi, podając mi rękę. A potem wskazując swój świat... To dla mnie coś bardzo ważnego, zbyt lekkie to określenie. Zatem i swój świat komuś chciałem też kiedyś przekazać.

Uwaga bywa tym lepsza, pochodząc z ważnych ci ludzi. Nie wątpię, że większość z niej, choć smaczna, nie trafia do serca, ostatecznie będąc całkiem obojętna. Lecz i w to nie wątpię, że, jak czuję, mogłem się zakochać. A choćbym kochał jak najbardziej mogę, kochał całkiem szczerze, jestem głodny. W istocie, to przerażające, lecz szczęścia, miłości nie czując do siebie, tym bardziej tylko łaknąć uwagi będę najważniejszej dla mnie, dającej mi siły, spełnienia i mocy. Zatem, choć nie chcę, prosić będę mimowolnie o nią tę drugą, ważniejszą osobę. Prosić mimowolnie i całkiem po cichu. Nie wątpię, że nieświadomie. Pisząc, rozmawiając, jakby pająk w sieć, oplatać ją w smutek i poczucie winy, a to, by uwagi, jakby ożywczego soku, pić coraz to więcej, lecz nie aż tak dużo, by tamtej na dobre zagrozić. Toż to dopiero wampiryzm! Zwykłe pasożytnictwo. Co widziałem, że druga osoba wówczas, w miarę dawania uwagi, kiedy ja promienieję po miesiącach, jak jej nie widziałem, stacza się w całkiem mi równą, ciemną coraz przepaść. Dokładnie opleciona, wysysana zbyt rychle po tak długim czasie, aby i za szybko nie nabrała siły.

Brzmi to, jakby przyszło już tylko umierać. Nie spodziewam się także, że prędko, w ogóle nad tym zapanuję. Nawet nie wiem, Boże, jakbym miał to zrobić. Lecz to także czuję, i wiem, że potrafię kochać. Zupełnie i pięknie, jak i całkiem szczerze. Niezależnie od wszelkiego celu, tak bardzo, jak piękna potrafi być miłość.
Choć gdzieś z zewnątrz jednak nadal jestem głodny, myślę o jakimś pokarmie, o sile do życia. Co więc mogę, unikać najważniejszych osób. Choćbym nigdy miał ich nie zobaczyć, szukać mocy w sobie, najlepiej to jeszcze dla samego siebie.

Na pociechę, nie jestem złym człowiekiem. Jeśli czyta osoba mi podobna, tak samo bym o niej też sądził. Nie jesteśmy złymi ludźmi. Nie jesteśmy potworami. Głodnych osób jest tu bardzo dużo, a nie jest ich winą, że takim się świat im ukazał. Nie jest prawdą, że one nie potrafią kochać.
Artykuł ten nie jest skończony - dla nich i dla siebie. Uzupełniony będzie, jeśli tylko cokolwiek z tym zrobię...

poniedziałek, 15 sierpnia 2022

128.

Smerfy... - są idealnym przykładem niezmiennie życiowych nam kwestii, a tych choćby, jak bezwzględne dobro prowadzi ku samodestrukcji czy szkodliwym wzorcom. O tym, że brak jest także i sprawiedliwości, a złym na wskroś będąc, niejeden dobry w mig cię wyratuje. Choćby sam skisnął w milczeniu... Mniejsza...

Jako że piękne rzeczy co rusz to budowane są z niewinnych nic cierpień, tak Pan w eleganckim imieniu, którego każdy po czasie zapomniał, wałęsał się raz pląsem, jak w kolejnych dniach to, po nużącej się pracy, grającej kankana na nosie. Co do mnie, widziałbym go w jakimś stłoczonym urzędzie. Nie był to wcale człowiek..., ani okazały, a dość, któremu trafia się banan pod pantoflem.

Z pląsów przeszedł w kłus naraz, by po czasie przypominać już zwierzę w galopie. Wyrwał drzwi i zdeptał spocone ubrania, pstrykając w kącie przeżółkniętą na kształt kota lampkę..., a dajmy, rodzinną pamiątkę.
Tak wyciągnął mały niebieski susz z blond długimi włosami, jakoby spod grzybka - obwinął drżącymi rękami..., po cichu. Lecz, kiedy nikt nie patrzył, przyłożył zwiniątko do ust... I palił..., a palił w rozkosznym marzeniu, w zapachu, co dają zadymione włosy. Palił... i palił tak długo, jak dorośli chowają się, płacząc, pod kocem, i gdy nikt ich tam już nie nakryje...
Tej nocy nie było nikogo.

Mówią, że nic nie zrobi ci dnia, jak kawa z mlekiem i z nią papierosy. Być może, że takich już nie ma. Otworzył okno, a widząc we wschód zdobne miasto, zamknął oczy tylko, że chciałbym do rymu - zapłakał za sobą w cierpieniu. Rozwiązał buty, zsuwając je po parapecie, a tak płynnym ruchem, jakim mogą pozwolić sobie na końcu, bez zażenowania, ci tylko i z jego profesji. 
By na samym dole - Pan - a w niebieskim dymie, jakby dziecko w uśmiechu, trzymające się samo za rękaw.
I w zasadzie..., też ja nie pamiętam, jak miał w ogóle na imię.

sobota, 13 sierpnia 2022

127.

Lecz czasami, pomiędzy zdobywaniem wymarzonej pracy, dzięki której mógł będę po czasie zarobić na równie niezgorsze mieszkanie, nachodzi mnie taka myśl, niestety, że lokomotywa lecąca po niebie nigdy tak naprawdę wcale nie istniała, i że zmarli odchodzą do ziemi. To nonsens, lecz nie było także niewidzialnych torów, a grające sanie... - w cudzysłowie jedynie "prawdziwe"! Szepcząca skrzyneczka to jedna z tych najtańszych z orzechowej sklejki, zresztą, jako opiekun magicznych przedmiotów, mógłbym tak godzinami...

Lecz wtedy zaraz dochodzę do wniosku, że mam już dwadzieścia dwa lata. A to nazbyt dużo, by w nic już zupełnie nie wierzyć. A za tym, że gro osób z rodziny odeszło na raka, to zbyt podejrzanie się dla mnie rymuje. Lecz mniejsza, wówczas wyjmuję swojego niewidzialnego, zaręczam, papierosa o sobie swoistych tylko właściwościach (być może przyjdzie czas, że również go kiedyś opiszę). Poprawiam swój długi, obszyty po rondzie cylinder (muszę zadobyć taki widzialny przez ludzi). Patrzę w górę, na tory..., i puszczam najlepsze kółka niewidzialnego dymu, jakie kiedykolwiek, jak sądzę, ktokolwiek z was widział.

piątek, 12 sierpnia 2022

126.

Wydaje mi się, kobieta predestynowana jest ręką natury do bycia podległą mężczyźnie, to w ujęciu jedynie zwierzęcym, co dalej. To od początku stworzenia, więc z czasów jaskini, gdzie nie nic innego, jak o życiu samym decydować miała toporna siła fizyczna, w pierwszej zatem linii już życie kobiety zależne miało być od mężczyzny właśnie, jak też od jego dyspozycji do zdobycia pokarmu. W dalszej części, można przyjąć, jakby na obronę, że życie rodu, a i gatunku, jak dalej, zależeć by mogło od samej kobiety, lecz i to nieprawda. Jako że ta, będąc zależną od płci przeciwnej choćby w pożywieniu, mogła zostać zmuszona co rusz to do posłuszeństwa. A siła, toporna siła jedynie, i idący z nią udziec barani, wyeksponowały faceta na piedestał płci dominującej w mijających ludzkości następnych stuleciach i tych, gdzie po czasie o sile już samej, przewodniczki królów, mało kto wspominał. I już zawsze też kobiety chodziły z tyłu i jakby na sznurku, bo też długie to były czasy, gdzie nic innego, jak siła jedynie dawała nam życie. Przetrwanie...
I zbyt późno po czasie, by utarte wzorce, gdzieś w nas i głęboko, miały dać nam spokój, a siła, od której wszystko się zaczęło, miała stać się naraz wątłą zupełnie, zachodu niewartą nam cechą.

Mało kto się przyzna, lecz i teraz w mężczyznach, choć jest już po czasie, szuka się tej siły. Lgnie się do niej po cichu. Sądzę, do siły, tej wyjętej z prymarnej natury. W jakiś sposób jest ona wciąż pociągająca, jak też i smaczny jest nadal ten barani udziec. Daje bezpieczeństwo, uzależnia w końcu, a choć dzisiaj nic kobiecie się bez niej nie stanie, jak też sama na siebie zarobi, i tak, jak myślę, lgnąć te do niej, parte naturą będą, jakby ćmy do światła, zaprogramowane od pierwszej znanej nam ludzkiej jaskini.

Napisałem to, jak delikatnie też mogłem. Proszę się nie burzyć, jako że to opinia, sądzę, nie deprymująca kobiet. Co innego, gdyby od najwcześniejszych lat naszych o władzy czy przetrwaniu decydować miały, miast siły, tylko spryt i rozum. Możliwe, że szale płci ułożyłyby się wówczas zupełnie inaczej. Nie biorę opinii tej również pod wglądy etyczne, jako że w ten deseń rozmowa z, jakby nie patrzeć, naturą, byłaby równie bezpodstawną, co i rozprawy ze śmiercią. Nie wnoszę też, że mam rację, a i proszę pamiętać, poruszyłem tu nasz zwierzęcy jedynie, prymitywny pierwiastek, jednak, nie da się ukryć, od którego też i wszystko się przecież zaczęło.

Co do horoskopów, niegłupia jest idea emancypacji, jako że po nitce jakby, lecz jednak po trochu ściąga z nas uparte, zwierzęce, a dziś mniej już potrzebne przekonania, ideały przez naturę wyrżnięte, ku którym mimowolnie dążymy. Nie wątpię, że dążenia te w czasie przyjmą karykaturalne oblicze, padając w groteskę. Nie stawiam i na to, że, co do tych przekonań, do końca się ich pozbędziemy, jakże wyplenić z nas naturę, jak nie otoczką tylko, więc rozumem z kulturą i ogładą? Lecz, jak od tysięcy lat, i wciąż ucząc się być człowiekiem, będziemy stanu tego co rusz to i bardziej świadomi, być może niezgorzej starać się będziemy, wszyscy, na ile potrzeba, przykryć go, a by w końcu uczciwie zapobiec. Bo też, jako ludzie, będziemy już mogli sobie na to pozwolić.

czwartek, 11 sierpnia 2022

125.

Znany sercu człowiek, co prawda, nigdy nie będzie nijak obojętny. Zatem przyjdzie nam kochać go, nienawidzić, choćby nawet, gdyby to ostatnie, jak zewnętrzny miraż byłby pewnego ratunku.
To wówczas zalecam nienawiść. Niemało błędnym jest, na przestrzeni dziejów, brana jest ta, niewinna, jako coś groźnego. Nie, tak sądzę, i zbawienna jest, jeśli przyjdzie nam nauczyć się tylko nad sobą panować. Niemniej, jak to choćby, może wyzwolić nas spośród trawiących emocji, albo inaczej, więc ukryć uczucia, to bardzo głęboko, a tam już, że są te, w istocie, lecz gdy spojrzysz, ot tak to, jedynie przechodząc, w żaden sposób ich znaleźć nie zdołasz.
Jak zapora właśnie, dom ciepłem chroniący, jakby tarcza, - nie zgnieciesz nią karku, to chronić cię będzie w słusznej kwestii wierze. A wszystko - nienawiść.
I to, że choćbyś i skakać miał z mostu, ta wyrwie cię i odepchnie, jak człowiek o czasie, tak wskazując przy tym, jak za wszystkim, za co w stanie jesteś dziś zakończyć siebie, niepewne, lecz być może za tym, to całkiem możliwe, znajdować się mogą co rusz nowe jeszcze, pisane ci światy. To wcale miła z perspektyw.

Nie lubię plujących w nienawiść. Bojących się jej, stojących na baczność, tak mówiąc, że i paznokciem sie do niej nie tknęli. Moja nienawiść, choć nieoczywiste, pozwoliła mi wcale szczerze się dzisiaj uśmiechnąć. I stanąć przodem do siebie. Odprawić, co odprawić chciałem. I jakby pies wyszkolony, usiadła po wszystkim w milczeniu.

poniedziałek, 8 sierpnia 2022

124.

Wieży powinno być wszędzie. Ale... - w zamglonym wschodzie pełnym pomarańczy, powinna zstępować ta z nieba. I w blasku lamp nocnych w drugim końcu świata - winna dotykać do ziemi.

Byłby tam Człowiek, który za to wszystko byłby odpowiadał. Najlepiej - łysy i gruby, w krągłych okularach, kręciłby wielkimi wajchami, nasuwając co i rusz tylko okrągłe binokle. Jaśnieć powinien wschód i jakby za interpretacją Boga, lądować by miała, jakby w księżyc złączona, gniotąc wszystkich mieszkańców na Ziemi. I zwisałyby zeń złociste lampiony, a w środku - ulubiona książka, wodospad w ukryciu, i kamienne schodki. W ogóle niech będzie to wielki księżyc właśnie, zwisający z gniotącej świat wieży.

On by pogładził się po pulchnej, nadpoconej brodzie, a w szkłach jego nie spostrzec spojrzenia. Lecz byłby tam, pewne. Wstałby, to kiedy spod jej wielkich nóg niósłby się zrąb kurzu z wszelkiego stworzenia! Ściągnął okulary, to na chwilę, nikt nie zauważył, przejdźmy prędko dalej, jak je ma na nosie, widząc go od tyłu... - popiłby herbaty, strzepał niewidzialny bród z szyi, miał na tym punkcie obsesję, poprawił swój wygodny, ten do odpoczynku fotel, obserwując ziemski, piękny, bo piękne są właśnie te ziemskie, wschód słońca...

A, i jeszcze ludzie. Ludzie błagaliby go o ratunek, zmiłowanie. Ale nie emocje i empatia mu w głowie. Czy On w ogóle rozmyśla tymi kategoriami? Oglądałby wielki, wielki, potężny wschód słońca, gdzie w dole strzępki z nas babrałyby siebie od nowa. Bo piękne są wschody na Ziemi.

sobota, 6 sierpnia 2022

123.

"Jako opiekun magicznych przedmiotów zostałych, warto i ten zauważyć, jakże to kiedyś, a mniej więcej za czasów tych starych i dziś już topornych lokomotyw, nie nic innego, jak jedna z tych właśnie odwozić miała zmarłych w te miejsca, gdzie żywy nie sięga. Z rzędem wagonów na tyle...

A była mi, jak z obrazka, na dobrą pocztówkę, szczególnie ta z ciemnej nocy, i z lampą sodową na czele. Czarna, to wespół z czerwonym akcentem. I wielka, jak wielka, Boże, kiedy byłem mały, lecz i tak teraz, jak sądzę, przyszłoby zadzierać mi do niej co rusz także głowę..."
...

... I jestem pewny, że coś tam na końcu dopisał, choć co do wygody. Że pstryknął, i tak, jak z kolei, po sznurku - gasły pokojowe lampy, zostawiając ciemność, a pokój pozostał na sprzedaż. 
Tak myślę, że coś to któremuś pomogło. Że może kiedyś pewien zagubiony ktoś snuł się raz smętnie po parku, zachmurzony, wypatrując nieba. Według mnie, mogło być to dziecko, sierota, w każdym razie ktoś taki, kto mógłby mu wcale zaufać, - odkładając resztę, szukać niewidzialnych torów (o takich pewno bym wspomniał)...
Jest mało ludzi podnoszących właściwy list z ziemi. Jak też dać wiarę, gdy idziesz, że gdzieś tam ktoś o tobie myśli, klei kopertę, i patrzysz - to jeszcze pełną odpowiedzi. Prawdziwych czy nie, kojących, którym możesz się oddać, odpocząć, i na chwilę w nie wszystkie uwierzyć. Choćbyśmy potem nigdy nie dorośli, wydają się być te prawie niemożliwe.

piątek, 5 sierpnia 2022

122.

"Z miejsca wstając z czerwonych od gasnących słońc liści - naraz wzniosła się, płonąc, od Ziemi. Zostawiwszy ściemniałe cumulusy za sobą, też to było widać, jak rzednieje niebo. Widziałem, - też że stały w ogniu - fiolety, granaty..., leciałem nią prosto ku nocy."
...

"I ku gwiazdom leciała, można by powiedzieć."
Że ciemniało niebo..., pstryknął długopisem i zasupłał buty. Schował nowy świstek prosto do kieszeni. Skubiąc się po rudej, niedociętej brodzie, zabrał laskę jeszcze, strzepał naleciałe na płaszcz rdzawe liście, patrząc tępo w górę... Wtedy właśnie, jak na złe, włączono latarnie, więc nic nie zobaczył. W domyśle, gdzieś tam były gwiazdy. Poprawił okulary, zapiął się pod szyję, potem, sądzę, że poszedł do siebie. 
Też zaraz poszedłem, zostawiając pod światło błękitną, w nocy trochę bardziej jakby - fioletową, zresztą... - wcale miejską, parkową ławeczkę.

czwartek, 4 sierpnia 2022

121.

Wydaje mi się, pan wówczas zgasił naraz swojego papierosa, a że było zaopatrzone w ostre słońce południe, przysłonił też i rolety, to w swojej na niebiesko urządzonej kawalerce, z bluszczem.

O niczym więcej nie mogło być mowy... Więc pacnął jeszcze figurkę granatowych sań na rdzawej i chwiejnej sprężynce - kołysać się miały z tak dobrą godzinę, a przynajmniej tyle, by na wszystko, co trzeba, starczyło nam czasu, usypiając nas obu do lotu... Więc zamknął oczy dalej i przeciągle mlasnął, to od swej wielkiej minionej starości. I wiedz, że chciałbym poczuć się wówczas najzupełniej młodym. Zobaczyłbym rzeczy mi dawno zapomniane, ale z pewnością byłby to pewien obraz, powiedzmy, choć Bóg wie, jak to zwać w zasadzie, zatem konkretny obraz nad kaflowym piecem. I to też pewne, że brzozy, lecz te właśnie, a i w takim czasie, jak widziałem je w słońcu tuż po urodzeniu, w zasadzie - mogą być to te same, jak sobie je, pisząc, w tej chwili wyobrażam. Ach, nie wiem, dość, że widział on te tylko z tych ważniejszych rzeczy, naprawioną szafkę w przedszkolu. Ba, jeśli to, większość rzeczy wydaje się ważnych...
Nie mogę tego dalej..., może to zbyt osobiste, a zresztą naprawdę nic tam nie widziałem. Jedyne, że z lekka chylące się sanie na ze słońca skrojonych pasemkach - siedział już z dobrą godzinę (i wypiłem mu sok jabłkowy). Że kiedy stanęły, jak spojrzeć, nikogo po prawdzie nie było, a pełny karton z sokiem straszył kolejną pleśniową okładką. Rdzawa sprężynka pękła, ładując sanie pod... (skąd mam już wiedzieć, gdzie wylądowały), zostawiając oświetlony brudno-pomarańczowym światłem wyszczerbiony kikut. Był późniejszy zachód.

wtorek, 2 sierpnia 2022

120.

Mój rok ma 62 dni, właśnie się rozpoczął, i patrzysz w dal, i widzisz, za drzewami już prawie się kończy, gdzie rzednieje niebo. I ja, idąc tam, spodziewałbym się jeszcze większych chmur i wyżej od nich lecących latawców. To nonsens, bo nic takiego nie będzie. Być może, cień szansy, ale... nie liczyłbym na to. 

Coś więc, jak potrzeba zniknięcia, bezpotrzeba istnienia. Więc mijasz wszystkie rozpostarte wprost na oścież drzwi i patrzysz - uchylone okna. Choć nadal kołyszą się liście i czytasz, gdy mijają ciebie równie same chmury... Wówczas, tak myślę, że wstajesz, obracasz się wkoło..., nikogo więcej nie będzie. To ostatnie jest chyba najważniejsze. A może pominąłem po drodze co ważniejszych szczegółów. To nieważne, nikt tego nie słyszy. Więc kiedy nawet ty sam siebie już wcale nie słuchasz, został świat... Za drzewami już prawie się kończy. I tak po następnym kroku, i po jeszcze jednym, wydaje się, zostało w nim drogi na ostatni rok. Że w moim świecie w dodatku czas inaczej płynie, to drogi przecież raptem na 62 dni.