Ja wymieniłbym od siebie takie dwie przynajmniej, które współistnieć często mogą wzajemnie w symbiozie, a w takim wydaniu, że jedna osoba raz jest pasożytem, to wobec drugiej, a raz też na odwrót - ofiarą.
Więc idąc do rzeczy, pierwszą taką osobą może być ta z uczuciową dziurą, zatem z brakiem poczucia wartości, przede wszystkim miłości, której potrzebuje, to jedno, a której nie może nijak znaleźć w sobie, szukając, bezwiednie zazwyczaj, u innych, to karmiąc się cudzą uwagą. Żebrząc o nią, poświęcając się, w końcu męcząc, to szczególnie osoby, na których faktycznie tej osobie (pasożytowi) gdzieś w środku i szczerze zależy. I których nie chce w żaden sposób skrzywdzić, co prawda, lecz jednak - żywić się musi ich, jakoby to nazwać, energią, wolę - uwagą, stosując często, choćby i bezwolnie, psychologiczne ku temu metody np. sprawiając, by druga osoba, zatem ofiara, odczuwała wyrzuty sumienia, że zbyt mało poświęca jej czasu, przede wszystkim siebie, że mogłaby starać się bardziej i bardziej, a to już w zasadzie bez końca. Bo głód miłości, uwagi, wynikający z własnej pustki w tej kwestii, nie uważam, by zostać mógł jakkolwiek zaspokojony. Osoby te uzależniają drugą od siebie, choćby miały najlepsze intencje, a i były wymarzonymi z charakteru ideałami (może być także na odwrót). Oplatają w sieć swoją ofiarę, powoli sącząc z niej soki, a by ranka nie skrzepła, wtłaczając poczucie winy, że mogłaby przecież dać więcej. W istocie to istny wampiryzm.
Drugi rodzaj pasożytnictwa, jak sądzę, a będzie ich wiele, choć te już dla Państwa zostawię, to osoby żywiące się fascynacją wobec drugiego człowieka, idąc dalej - już całego świata, poznając go na nich w zasadzie. Nic to wcale złego, o ile, jak sądzę, będzie transparentne. Jeśli zaś nie, będą z ludzi czerpać, doświadczać ich, smakować bez tych całkiem wiedzy, nie zastanawiając się, że ci mogą mieć wobec niej zupełnie inne, poważne często zamiary. Zatem zwodzą i kłamią siłą rzeczy, a nie wątpię, że bezwiednie nawet, doświadczając na nich samych właściwie swych odczuć, uczuć, emocji, ucząc się ich często po raz pierwszy, poznając, to nie mając pod siebie jeszcze wytyczonych pojęć, jak "miłość", "zauroczenie" choćby, rzucając nimi bezmyślnie. Po czym nudzą się taką osobą zupełnie, kiedy po czasie jej smak się powtarza, zostawiając ofiarę, biegnąc radośnie smakować co kolejnych ludzi, uczuć, emocji, by uczyć się także na reszcie, pojęcia dalej nie mając o kanibalizmie, który zostawiła, nie mówiąc już wcale o zgliszczach, jeśli ta druga osoba by głębiej w relację tę weszła.
Jak mówił to raz Mały Książę, istnieje fundamentalna odpowiedzialność za to, co się oswoiło.
Nie trudno połączyć tych dwóch pasożytów. Gdzie jeden ssać będzie, niekochany, uwagę, wodzony słowami miłości, które w jego ucho sączyć będzie z kolei ten drugi, czerpiąc fascynację z pierwszego, poznając i ucząc się na nim, o ile jakkolwiek ten będzie ciekawy. I, jak wyżej, do czasu. Potem jeden, znudzony, odejdzie pożerać już innych, a drugi... drugi właściwie to samo.
Co warto podkreślić, a co już to często robiłem, tacy ludzie nijak, jak sądzę, nie są potworami, robiąc to często i bez świadomości - siebie, swoich zachowań, problemów, uczuć, co wynikać by mogło z wychowania, przeszłości, na której fundamentach kształtować się mogła psychika.
Nie wątpię, pasożytów o wiele jest więcej (stąd właśnie powyższe pytanie), być może sami takimi jesteśmy. Analizujmy więc siebie, obserwujmy wzajemne relacje, ludzi i to, jak mrugają powieką, by bardziej co rusz to być ich, jak też siebie świadomym.