Translate

czwartek, 4 sierpnia 2022

121.

Wydaje mi się, pan wówczas zgasił naraz swojego papierosa, a że było zaopatrzone w ostre słońce południe, przysłonił też i rolety, to w swojej na niebiesko urządzonej kawalerce, z bluszczem.

O niczym więcej nie mogło być mowy... Więc pacnął jeszcze figurkę granatowych sań na rdzawej i chwiejnej sprężynce - kołysać się miały z tak dobrą godzinę, a przynajmniej tyle, by na wszystko, co trzeba, starczyło nam czasu, usypiając nas obu do lotu... Więc zamknął oczy dalej i przeciągle mlasnął, to od swej wielkiej minionej starości. I wiedz, że chciałbym poczuć się wówczas najzupełniej młodym. Zobaczyłbym rzeczy mi dawno zapomniane, ale z pewnością byłby to pewien obraz, powiedzmy, choć Bóg wie, jak to zwać w zasadzie, zatem konkretny obraz nad kaflowym piecem. I to też pewne, że brzozy, lecz te właśnie, a i w takim czasie, jak widziałem je w słońcu tuż po urodzeniu, w zasadzie - mogą być to te same, jak sobie je, pisząc, w tej chwili wyobrażam. Ach, nie wiem, dość, że widział on te tylko z tych ważniejszych rzeczy, naprawioną szafkę w przedszkolu. Ba, jeśli to, większość rzeczy wydaje się ważnych...
Nie mogę tego dalej..., może to zbyt osobiste, a zresztą naprawdę nic tam nie widziałem. Jedyne, że z lekka chylące się sanie na ze słońca skrojonych pasemkach - siedział już z dobrą godzinę (i wypiłem mu sok jabłkowy). Że kiedy stanęły, jak spojrzeć, nikogo po prawdzie nie było, a pełny karton z sokiem straszył kolejną pleśniową okładką. Rdzawa sprężynka pękła, ładując sanie pod... (skąd mam już wiedzieć, gdzie wylądowały), zostawiając oświetlony brudno-pomarańczowym światłem wyszczerbiony kikut. Był późniejszy zachód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz