Coś więc, jak potrzeba zniknięcia, bezpotrzeba istnienia. Więc mijasz wszystkie rozpostarte wprost na oścież drzwi i patrzysz - uchylone okna. Choć nadal kołyszą się liście i czytasz, gdy mijają ciebie równie same chmury... Wówczas, tak myślę, że wstajesz, obracasz się wkoło..., nikogo więcej nie będzie. To ostatnie jest chyba najważniejsze. A może pominąłem po drodze co ważniejszych szczegółów. To nieważne, nikt tego nie słyszy. Więc kiedy nawet ty sam siebie już wcale nie słuchasz, został świat... Za drzewami już prawie się kończy. I tak po następnym kroku, i po jeszcze jednym, wydaje się, zostało w nim drogi na ostatni rok. Że w moim świecie w dodatku czas inaczej płynie, to drogi przecież raptem na 62 dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz