Czy istnieje coś, proszę Państwa, ważniejszego od samej miłości? Oczywiście, jak sądzę, większość wszelkich rzeczy, a już z pewnością i takich, na które przyszło nam w życiu uczciwie zarobić.
Bo cóż uczciwego jest w samej miłości? Ot, nic, ta przychodzi do nas znikąd jakby, czy zasłużyliśmy na nią, czy całkiem odwrotnie. Nie pyta nas o pieniądze, w zasadzie nawet, czy kiwnęliśmy o nią choćby jednym palcem. W tej kwestii jest całkiem milcząca. A choć wydaje się największym, co nas tu spotkało, najważniejszym, co stąpa po ziemi, ochłońmy. Wydaje się, pierwsza lepsza Toyota, na którą musieliśmy po nocach pracować, więcej będzie warta, jako że poświęciliśmy na nią swój kawałek życia. Co ma wartość zaś większą jakkolwiek od niego? Czy naprawdę to, co pojawia się nam za pstryknięciem palca, jakoby z kosmosu? Zresztą, cóż moglibyśmy więcej jeszcze czemu oddać?
Idąc dalej, za miłość też zresztą można się poświęcić, pielęgnować, w końcu obudowywać, lecz wszystko to, jak uważam, jest dopiero po niej, i z niej też dopiero wynika, jak i z naszej ku rozwoju jej pracy. To jest wartościowe, a to moim zdaniem, i to też, że wówczas w niej jakby jesteśmy. Stajemy się nią, pracujemy na nią, wkładamy w nią, jak wyżej, większą, i większą coraz cząstkę życia, by po czasie dać i większość może, a w końcu, świadomie, też całe. Nie jest ona już czymkolwiek dla nas - wielkim, onieśmielającym, z motylkami w brzuchu, w których by przyszło na dobre utonąć, za które się w chwilę straceńczo poświęcić (jakby były i życia coś warte), z którymi w końcu to jedno nas łączy, że właśnie nas to, nie innych jedynie oplotły. Jest czymś, na co zasłużyliśmy, jak sądzę, co mamy świadomie, może to niezbyt oczywiste porównanie, jak samochód, który nie za setki tysięcy sprezentowali nam rodzice, lecz na który, a choćby za kilka tysięcy, sami mogliśmy zarobić. Jest więc to nasz samochód i podobnie nasza wówczas będzie miłość.
Nie wydaje mi się, by fakt pojawienia się jej jedynie, bez dalszych za nią śladów, niósł za sobą coś więcej, niż samą euforię, ekstazę, magię, być może, lecz całkiem bez wartości, którą zdobywa ta z czasem. Dla której tracimy głowę, topimy się, zapominając, że z początku nie więcej jest, niż wielkim, pustym postumentem, w którym się zadufaliśmy, bo nie przyszło nam widywać podobnych na świecie, a ten właśnie, na domiar - ma być tylko dla nas. Boże, to ten samochód za milion tysięcy! Gotowiśmy zaraz rzucić dla niej wszystko, włożyć całych siebie, zostawić przyjaźnie, które budowaliśmy przez lata, pieniądze, jakby dotychczasowy czas nasz w ogóle już nie miał znaczenia, a tyle nam nie wystarczy... to w strachu, że zaraz odejdzie. Cóż to, jak nie fascynacja ciem światłem, szczególnie takich, co światła były tym bardziej spragnione? Równie dobrze możemy rzucić kredytem na z marzeń wyjęty samochód, zostawiając te przeszłe śmierdzącym odłogiem. I płakać, jak potem nie wyszło...
Miłość to najbardziej zwodniczy dar, jaki przyszło nam z życia odebrać, obnażająca zgłodniałych jej ludzi, jak nasz też szacunek do siebie. Sama w sobie, uważam, nad wyraz uboga, jakby forma tylko, nabierająca tym większej wartości, co z nią i po czasie - z samymi też sobą zrobimy.