Możecie spytać, ktoś w zasadzie może, czym mógłby być czyściec? Nie mam pojęcia, zresztą większość zapewne mieć będzie i własne ku temu krajobrazy. Może tego nie ma? Nieważne, to jedno bym widział, po śmierci, zdaje się, gdzieś to już mówiłem, będzie pewno ciemno, w zasadzie, dajmy, zbliża się ku nocy, końcówki zachodu, ten z wolna jarzącym horyzontem.
To też jednak wcale nie jest takie ważne. Chodnik. Wąski, pusto, w gruncie rzeczy gasną nawet co słabsze latarnie, a przeważnie zgasiłbym te białe - najbardziej, bezdusznie, zupełnie więc bez polotu, i zimne, zostawiając jedną. Starą wcale, już na pewno złotą, "ostatnie światło nocy", można tu zostawić kogoś wcale poetyckiego, kłódkę, reklamę może, coś znanego z życia. Nie była nader duża i, w zasadzie, zbierała większość gubiących się w mroku owadów.
Bijąc w szybę kawiarni... - dużej, a w środku, gdyby kto wszedł, nie wiem, jakby to było za dnia co prawda, lecz nocą, a spodziewać można się było już całkiem adekwatnej nocy, dałbym jej wiele drewna, a ściany, te w raczej smętnym kolorze, zresztą, podejrzewam, nikt nie zauważy. Ciemno - nie całkiem, bo po to latarnia i po to mi były kolory. W rogu, przy szybie, okrągły stolik, mahoń, orzech, z pewnością drewniany. By nie wiało pustką, szczególnie wolałbym mieć na nim zimne mandarynki. Przy nim też czterech ludzi, więc, by najpierw, siwy starzec w starej, spłowiałej na dobre koszuli, z siwą brodą, z kuflem piwa w łapie. Pochylony. Wisi nad nim w zasadzie, a z brody kapałaby ślina. Nikt by na to jednak nie zwrócił uwagi, i myślę, to zupełnie w tej chwili normalne. A chociażby nie, tak, nie inaczej, właśnie wówczas było. Obok więc wcale elegancki pan, na oko czterdziestka. Temu dajmy cylinder, opartą o stół laskę, garnitur, wyprasowany tym razem, najlepiej na miarę. I idźmy już zresztą, bo za nim tuż z chęcią bym dołączył do tego towarzystwa. Że nie lubię mówić, nie oczekiwaliby tego ode mnie, tak by było, zapewne, choć może to i moje w tym względzie pobożne życzenie. Tak usiadłbym z nimi, zdjął kaszkiet i wychylił bez grania na czas, więc sobie znanym tempem, kieliszek schłodzonego jabłkowego soku, tu także chyba sam siebie oszukuję. W ogóle czułbym się, jak dziecko, ale nikogo także, jak tylko byłoby to moją kwestią. Zresztą, tak sądzę, pewnie tym jednym razem nie zwróciłbym i na to uwagi. W zasadzie nie pamiętam, bym czemuś ją wówczas poświęcał.
I myślę, to zupełnie do niczego nie prowadzi, w istocie też, może był tam i czwarty, ale albo go zapomniałem, albo coś mi się najwyraźniej zdawało i wcale czwartego nie było (choć kiedyś chyba również i o nim wspomniałem). Lecz mniejsza, starzec spod kufla bąkał coś pod nosem, pan od garnituru poprawiałby pozycję, a to, by siedzieć w adekwatnej mierze do swego wystroju. Ja bym pewnie, tak widzę, myślał, co też powinienem zrobić, bawiąc się wąsikiem...
Wydaje się być to koniec.
Z tego, co pamiętam, miałem zachować się wówczas zupełnie inaczej, a przynajmniej nie jota w jotę, jakby i za życia. I smutne, że tak to wyszło, a dobre, bo wcale uczciwie. To w dygresji, pora więc zakończyć. Chyłkiem, jak spojrzeć, dnieje. Myślałem, kawiarnia, ta będzie zupełnie zamknięta, znikniemy więc nad ranem, jakbyśmy wcale nie byli, gdzie, nie wiem, w domyśle pewnie, do lepszego świata. Nieważne jednak. Nic takiego przecież nie miało tu miejsca. Tak naprawdę weszliśmy do całonocnego lokalu, jakich pełno w tym konkretnie mieście. Obsługiwała nas wcale miła kelnerka, i w fatalnych cenach. Nie wiem też, co było po wyjściu, cóż można powiedzieć o raju? Ale, tak powiem, spodziewając się, po drodze gdzieś zgasła jeszcze moja latarnia, było coraz jaśniej. Gdzieś za mną (w kaszkiecie) wybiegł zataczający się pijak w rozchełstanej koszuli, a pedant w cylindrze wygładzał aksamitny swój, pod miarę uszyty garnitur.