Translate

sobota, 30 lipca 2022

119.

Mała Skrzyneczka tajemnic wszelakich. W zasadzie... - żadnych konkretnych. To jedno potrafiła, że jak przyłożyć ucho, dobywały się z niej, tak mówią, i była to wcale prawda, tylko takie dźwięki, jakich sobie z niej słyszeć zażyczyliśmy. I we właściwym momencie. Dość myśleć, który jest tym właściwym, ona wybierała. Zatem, jak naprawdę było, mało kto mógł sprawdzić.
...

Pulchny staruch blisko późnej nocy przykręcił lampę, zamknął okno i pacnął przelatującą wokół światła ćmę. Złapał się za kołnierz, poprawił koszulę, wyjął swój "list na przyszłość", a że ręce na dobre od starości mu drżały, poszedł po zieloną herbatę. To dobre, lecz nigdy nie pomagała. Była marnym życzeniem lepszego świata. Nic dziwnego więc, że na domiar złego, sącząc, roztwierawszy kopertę, zalał ją wnet całą nieopatrznym kichnięciem, a tak też dogłębnie, że nic już zeń nie dało się rozwikłać. Czy w mniejszym, czy pod mocne światło...

To przykre, ale tak zwykle, jakby idealnie dla zła, kończą się wszystkie marzenia. Cóż było, płakać, byłem na to za stary. Staruch poczłapał jeszcze po pewien mały, niepozorny przedmiot. Pachniało zeń lakierem do drewna, drewno - to orzech, szkatułka. Takie też zwykło otwierać się po latach z przypadku lub tuż na sam koniec. Jako że o przypadku w ogóle nie mogło być tu mowy, przyłożył doń jedno zgrzybiałe, starcze ucho...
...

I koniec, resztą będzie wymowne milczenie lub sugestywny wielokropek... Lecz gdyby ktoś tam wszedł wówczas, niechybnie znalazłby obleśne, rozwalone na fotelu cielsko, skrzyneczkę pod tłustą, robaczywą fałdą, to tylko ode mnie. Dalej, jak z pióra pana Andersena - że spod ciemniejących plam tłuszczu, pod właściwe światło, tak jakby zobaczyć można było wcale naturalny uśmiech... Uśmieszek. Albo wyraz grzeczności...

Na końcu lampa gaśnie, staruch zalegał z rachunkiem.

czwartek, 28 lipca 2022

118.

Projektując raj, zaszalałbym zresztą okropnie. Głośno i w każdą stronę, ale też tak, by w sobie właściwy było także sposób. Powinno być pusto, wiać lekki wiatr, ale, Jezu, ten powinien być jedyny możliwy, a więc dokładnie taki, jak sobie teraz go właśnie wyobrażam. Muskać ma okoliczne drzewa, też te lekko zamglone, najlepiej również niebieskie, w ogóle dałbym wszędzie mglisto-błękitną poświatę, bladą. I miętowe niebo, skręcające w niebieskawe cienie. I czasami chmury, kłębiaste, ale niepewną kreską, coś, jak spojrzeć, patrzysz... - "Patrz, mamo, są zaniebieszczone…!". Boże, Ty byłbyś nieco dalej, zresztą nie mam dla Ciebie pasującego miejsca. To później, ziemia, bardziej piach, wcale sypki, nie potrzeba butów. Dajmy po horyzont, zza ciemniejących błękitów - zachodzące słońce, czerwone, z czarną aureolą. Może kiedyś, lecz na razie - niech zachodzi bez końca, bo też, spodziewam się, lubiłbym na nie patrzeć. A z grubsza, wszystko całkiem. Sanie, to obok. I krzesło składane. Jeszcze trochę niebieskiego... -

mój raj zamknięty w butelce. Wracam do niego tuż przed snem i po ciężkim dniu. I patrzę, bo może faktycznie tam jestem... Przekręcam ją, kładąc się do snu i, śniąc, obracam przez wszystkie dziesięć palców. Czekając końca kolejnego dnia, marząc o błękicie po burzy i "Boże, gdzie jesteś?"..., przykrywam się pod nos pół godziny przed czasem i bez mycia zębów. Powoli ciemnieje niebo, parują deszczowe kałuże... Mój mały błękitny raj, zamknięty w butelce.

poniedziałek, 25 lipca 2022

117.

Możecie spytać, ktoś w zasadzie może, czym mógłby być czyściec? Nie mam pojęcia, zresztą większość zapewne mieć będzie i własne ku temu krajobrazy. Może tego nie ma? Nieważne, to jedno bym widział, po śmierci, zdaje się, gdzieś to już mówiłem, będzie pewno ciemno, w zasadzie, dajmy, zbliża się ku nocy, końcówki zachodu, ten z wolna jarzącym horyzontem.
To też jednak wcale nie jest takie ważne. Chodnik. Wąski, pusto, w gruncie rzeczy gasną nawet co słabsze latarnie, a przeważnie zgasiłbym te białe - najbardziej, bezdusznie, zupełnie więc bez polotu, i zimne, zostawiając jedną. Starą wcale, już na pewno złotą, "ostatnie światło nocy", można tu zostawić kogoś wcale poetyckiego, kłódkę, reklamę może, coś znanego z życia. Nie była nader duża i, w zasadzie, zbierała większość gubiących się w mroku owadów. 
Bijąc w szybę kawiarni... - dużej, a w środku, gdyby kto wszedł, nie wiem, jakby to było za dnia co prawda, lecz nocą, a spodziewać można się było już całkiem adekwatnej nocy, dałbym jej wiele drewna, a ściany, te w raczej smętnym kolorze, zresztą, podejrzewam, nikt nie zauważy. Ciemno - nie całkiem, bo po to latarnia i po to mi były kolory. W rogu, przy szybie, okrągły stolik, mahoń, orzech, z pewnością drewniany. By nie wiało pustką, szczególnie wolałbym mieć na nim zimne mandarynki. Przy nim też czterech ludzi, więc, by najpierw, siwy starzec w starej, spłowiałej na dobre koszuli, z siwą brodą, z kuflem piwa w łapie. Pochylony. Wisi nad nim w zasadzie, a z brody kapałaby ślina. Nikt by na to jednak nie zwrócił uwagi, i myślę, to zupełnie w tej chwili normalne. A chociażby nie, tak, nie inaczej, właśnie wówczas było. Obok więc wcale elegancki pan, na oko czterdziestka. Temu dajmy cylinder, opartą o stół laskę, garnitur, wyprasowany tym razem, najlepiej na miarę. I idźmy już zresztą, bo za nim tuż z chęcią bym dołączył do tego towarzystwa. Że nie lubię mówić, nie oczekiwaliby tego ode mnie, tak by było, zapewne, choć może to i moje w tym względzie pobożne życzenie. Tak usiadłbym z nimi, zdjął kaszkiet i wychylił bez grania na czas, więc sobie znanym tempem, kieliszek schłodzonego jabłkowego soku, tu także chyba sam siebie oszukuję. W ogóle czułbym się, jak dziecko, ale nikogo także, jak tylko byłoby to moją kwestią. Zresztą, tak sądzę, pewnie tym jednym razem nie zwróciłbym i na to uwagi. W zasadzie nie pamiętam, bym czemuś ją wówczas poświęcał.
I myślę, to zupełnie do niczego nie prowadzi, w istocie też, może był tam i czwarty, ale albo go zapomniałem, albo coś mi się najwyraźniej zdawało i wcale czwartego nie było (choć kiedyś chyba również i o nim wspomniałem). Lecz mniejsza, starzec spod kufla bąkał coś pod nosem, pan od garnituru poprawiałby pozycję, a to, by siedzieć w adekwatnej mierze do swego wystroju. Ja bym pewnie, tak widzę, myślał, co też powinienem zrobić, bawiąc się wąsikiem...

Wydaje się być to koniec.
Z tego, co pamiętam, miałem zachować się wówczas zupełnie inaczej, a przynajmniej nie jota w jotę, jakby i za życia. I smutne, że tak to wyszło, a dobre, bo wcale uczciwie. To w dygresji, pora więc zakończyć. Chyłkiem, jak spojrzeć, dnieje. Myślałem, kawiarnia, ta będzie zupełnie zamknięta, znikniemy więc nad ranem, jakbyśmy wcale nie byli, gdzie, nie wiem, w domyśle pewnie, do lepszego świata. Nieważne jednak. Nic takiego przecież nie miało tu miejsca. Tak naprawdę weszliśmy do całonocnego lokalu, jakich pełno w tym konkretnie mieście. Obsługiwała nas wcale miła kelnerka, i w fatalnych cenach. Nie wiem też, co było po wyjściu, cóż można powiedzieć o raju? Ale, tak powiem, spodziewając się, po drodze gdzieś zgasła jeszcze moja latarnia, było coraz jaśniej. Gdzieś za mną (w kaszkiecie) wybiegł zataczający się pijak w rozchełstanej koszuli, a pedant w cylindrze wygładzał aksamitny swój, pod miarę uszyty garnitur.

niedziela, 10 lipca 2022

116.

To dodatek do kwestii sań, jako że koncept ten zdążył przybrać garść wcale nowych jeszcze rozwiązań. Tak zatem mogłyby zmieniać kształt, kolor, a to wedle swego upodobania, jako że, jak w pierwszym o nich tekście, miałyby szczątkowe poczucie istnienia, nie za wielkie, lecz takie, by mieściło się w nim i czucie godności. Nie byle to przecież sanie, w zasadzie jedyne na świecie. Tak dalej, że latać by miały nader szybko, a i teleportować na krótkie dystanse, to jeszcze, że przenikać przez ściany, tracąc przy tym chwilowo strukturę. Na koniec muzyka, niemniej istotny jest ich gust muzyczny, bogacący loty adekwatną nutą. Dajmy, że rozumieją prostszy do nich język. Kiedy się tych dotknie, to można przekazać im w myślach cokolwiek, co chciałoby się tylko powiedzieć. Myślę, to już wcale dużo.

poniedziałek, 4 lipca 2022

115.

Zatem, myślę, koncepcja miłości nie jest taka prosta. Zbyt łatwo można popaść w egzaltację, a idąc za nią, w utarte frazesy. Więc jakby to mogło być, nie chce mi się wierzyć, mówić, nie przypuszczam, bym do czegoś doszedł. Ale tym razem i dobrze, że gdzieś to, a choćby tu, zostanie, porównałbym ją do otwartego serca. To poczucie, więc próżno dopatrywać będzie się w nim szczegółów, a choćby spójnego wyniku. Lecz jest tak, kiedy ludzie, z którymi spędziliśmy lwią część życia, zdają się nam ważni, lecz nic bardziej ponadto. Ot, ważne dla nas osoby. Ważna osoba. Cóż to? Dużo, to wobec całej reszty, całkiem mi obojętnej. Martwej, pustej, najlepiej o tych samych twarzach z gdzieś tam, lecz nieważną już dla mnie myślą, że są to równi mi duszą ludzie, miast kukły i słupy telegraficzne, przez które przedzierasz się w zatłoczonych sklepach. To już jest bardzo dużo. To jest, że z wszystkich tych telegrafów, słupów, latarni, te świecą znacznie mocniej, a w nocy, jak dodamy nad nimi nieco liści, zwykły tworzyć piękniejsze obrazy, w sam raz do dobrego zdjęcia. To coś, jak latarnie sodowe pośród mętnej, blado-elektrycznej bieli. Gdzież w tym jaki romantyzm? To istotnie dużo.
Wiesz, sugerowałbym, otwarte serce to jednak znacznie więcej. Jest, jak książka, co czytasz ją dziesiąty raz i wydaje ci się, że jesteś tam w niej, w środku. Dochodząc tu, nie potrafię napisać, czym to w zasadzie jest, zatem i pierwsza część tego tekstu jest całkiem niepotrzebna. Ale, ale, też cieszę się niezwykle, że mogłem tu dotrzeć, choć nijak nie pasują mi, jak te wyżej, zresztą żadne metafory. Brnąć w to dalej, popadnę w egzaltację, już babram się we frazesach. Zatem jest to jedyny tekst o miłości, mający to tylko przekazać, gdyby ktoś kiedy czytał, że żaden tekst o miłości, wedle mego czucia, nigdy nie powstanie. Nie dowiemy się, czy była na zawsze, czy najpotężniejszą, czy pachnąca i czy skończyła się szczęśliwie. I nikt nie będzie wiedział, czy byłoby to ważne, czy nie. Ale cieszę się, w środku się cieszę, że mogłem to napisać, a jako że dalsze pisanie, czuję, byłoby niepotrzebnym przedłużeniem tego, co kończyć powinno idealnie już poprzednie zdanie, tak zakończę go po prawdzie nic nie kryjącym wielokropkiem, bo też, to do czytelnika, zarzekam się, nie miałem nic do ukrycia...