Translate

czwartek, 28 lipca 2022

118.

Projektując raj, zaszalałbym zresztą okropnie. Głośno i w każdą stronę, ale też tak, by w sobie właściwy było także sposób. Powinno być pusto, wiać lekki wiatr, ale, Jezu, ten powinien być jedyny możliwy, a więc dokładnie taki, jak sobie teraz go właśnie wyobrażam. Muskać ma okoliczne drzewa, też te lekko zamglone, najlepiej również niebieskie, w ogóle dałbym wszędzie mglisto-błękitną poświatę, bladą. I miętowe niebo, skręcające w niebieskawe cienie. I czasami chmury, kłębiaste, ale niepewną kreską, coś, jak spojrzeć, patrzysz... - "Patrz, mamo, są zaniebieszczone…!". Boże, Ty byłbyś nieco dalej, zresztą nie mam dla Ciebie pasującego miejsca. To później, ziemia, bardziej piach, wcale sypki, nie potrzeba butów. Dajmy po horyzont, zza ciemniejących błękitów - zachodzące słońce, czerwone, z czarną aureolą. Może kiedyś, lecz na razie - niech zachodzi bez końca, bo też, spodziewam się, lubiłbym na nie patrzeć. A z grubsza, wszystko całkiem. Sanie, to obok. I krzesło składane. Jeszcze trochę niebieskiego... -

mój raj zamknięty w butelce. Wracam do niego tuż przed snem i po ciężkim dniu. I patrzę, bo może faktycznie tam jestem... Przekręcam ją, kładąc się do snu i, śniąc, obracam przez wszystkie dziesięć palców. Czekając końca kolejnego dnia, marząc o błękicie po burzy i "Boże, gdzie jesteś?"..., przykrywam się pod nos pół godziny przed czasem i bez mycia zębów. Powoli ciemnieje niebo, parują deszczowe kałuże... Mój mały błękitny raj, zamknięty w butelce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz