Translate

wtorek, 25 stycznia 2022

99.

Po co, drodzy Państwo, czytamy? Dla przyjemności, a ja też tak sądzę, lecz to warto przyjąć, czytać zwykliśmy także i dla wspomnień, dalej więc, czytać nam przyszło dla dłuższego życia.

O Boże, jak to i straszno, i źle jest, by myśleć, zdać sprawę choć sobie, zapomnimy swe życie. A przynajmniej przepadną nam z głowy dziesiątki lat, szarych, bezpłodnych, przede wszystkim naszych, zdaje się w końcu, tych samych niemal, a to jedno, co stać będzie pod pojęciem życia, naszego życia, ot, będą to chwile raptem, uczuciowe, by tylko, lecz i te większe, te wielkie i piękne, i najgorsze, do diabła, ze wszystkich emocje (wszystko to zresztą w zupie z zapomnianych myśli). Cóż to jednak, okaże się, w życiu nie więcej było ich, niż garstka. Jedna, dwie góra, które pokryć by mogły kilka jedynie dni, i to dobrze, jak starczy ich na tydzień. Ot, okazuje się, tyle przeżyliśmy. Na końcu zapamiętamy kilka dni naszego życia. Na co nam i to, że inni zapamiętają więcej. Być może, lecz zastrzegam, w chwili, kiedy zaraz wszystko ma wtem zniknąć, zdamy sobie sprawę, jak inni o ułamek choćby nie stanowią dla nas nic konkretnego nad milczący znikąd wobec nas świat. Milczał zawsze, teraz rzucamy się jedynie, szarpiąc, po jakąś od niego odpowiedź. Przypomnieliśmy sobie, istnieje tylko on. Wielki, nieporuszony, jak uczucie prawdziwe. A jednak go nie ma. Biały. Ogromne coś, w którym przyszło nam istnieć. Pukasz, nikt nie odpowiada. Boże, czy to możliwe, że nigdy nikogo nie było?

To nic, gdzie w tym wszystkim książka? W tym, by zapełnić tydzień naszego życia. Ot, to wielkie, co przeżyliśmy w przerwach przepracowanego etatu... Czy tyle nam starczy? Czy dumnie możemy powiedzieć, tak, tydzień, było nam aż nadto? Tutaj książka, więc światy, uczucia, strach, a to wszystko, co, wyobrażać możemy sobie, dzieje się na białych ścianach naszego jałowego pokoju. Cóż zrobimy bez książki? Ot, nuda. A drzewa poddają się wiatrowi. Chmury niespiesznie się snują. I szaro, szaro. Wiecznie szaro! Może przydarzy nam się miłość, oby prawdziwa, nieszczęśliwa, i znów, więc szaro. A w książce wydaje się być tyle barw. Tam to mają życie, przynajmniej takie godne zapamiętania, a jak źle, to i taką myśl mamy, że w książkę udajemy się jedynie na chwilę. Wiemy, że to żart naprawdę, humoreska, a tak, jakby sen, to naprawdę wcale tego nie ma. O zgrozo, że to samo powiedzieć musimy, czytając i o pięknych rajach, o miłości wielkiej i jedynie prawdziwej. 

To nic znowu, bo książka się skończyła. A my, o Boże, ile my przeżyliśmy w tych stronach. Ja leciałem rakietą, zwiedzałem tyle miejsc i jechałem na Kurdlu. To nie istnieje, ale nie mówmy o tym. Niech będzie, że było naprawdę. Może wielkie i piękne kłamstwo lepsze, niż szara prawda na półtora etatu, iście nie do zapamiętania. Nic to.

A chcemy żyć jak najdłużej. Niech więc ta książka zatem będzie Waszym, naszym kolejnym, przeżytym dniem, takim więc do zapamiętania, i takim kolejnym do pełnego tygodnia.

wtorek, 18 stycznia 2022

98.

Niniejszy tekst stanowi interpretacyjną parafrazę poniższego filmu.

https://youtu.be/Y1x3ysZoVNY

...

Chcecie Państwo wiedzieć, czym jest miłość?

Oczywiście, że chcecie, a zatem, czym jest miłość? Zniszczeniem. Chciałoby się powiedzieć, jak wszystko w naszym nędznym i samotnym życiu, prawda...? Doskonale Was rozumiem, ale zacznijmy od początku. A więc z początku... Miłość... Mała strużka, która, lekka i nieśmiała, niepostrzeżenie otula Wasze nagie, spragnione uwagi serca, w końcu stając się ich nierozerwalną częścią. Powiedzmy, że w moim przypadku będzie ona granatowa, jakby ocean o późnym zachodzie, w którym przyjdzie nam o czasie utonąć, bez niczyjej litości. A gdy już otwieramy się na nią i własną w kierunku drugiej osoby ciągniemy, możemy wtenczas przyjąć, że jesteśmy wobec niej całkiem już bezbronni, i całkiem oddani. Przez naszą granatową wieczorną iść będzie to, co, tłumione, naprawdę zawsze chcieliśmy powiedzieć, czy o niej samej, o najbliższej nam osobie, czy o tym bezbarwnym, depresyjnym świecie, któremu tak naprawdę nigdy nie byliśmy potrzebni. Nie oszukujmy się. Możemy sami wybrać, nic nas już nie ogranicza.

Mijają miesiące, lata..., kolejne raty hipoteki, przypominające, co okazało się być jedynym i prawdziwym w życiu. A my..., My kroczymy wciąż po burej ziemi, wiedząc to jedno, nie jesteśmy sami. Tym razem prawdziwie, na zawsze, myślicie... I to, że gdzieś tam, a choćby w drugim końcu świata, istnieć ma dusza, i choćby ciałem daleko, sobą na zawsze w nas, nami będąc poniekąd, istnieje. Nie jesteśmy sami, jaki to ważny zwrot w naszym wypełnionym półtoraetatową pracą dniu. Powiedzmy go sobie zatem, lecz na głos, tym lepiej zdając sobie sprawę, co nigdy nam się w życiu już nie zdarzy, a, po prawdzie, czego nigdy naprawdę przecież wcale nie było. Ułóżmy o tym wiersz, napiszmy piosenkę, nie wstydźmy się. I tak nikt nie będzie chciał jej słuchać, a my odejdziemy przynajmniej jako opozycyjni artyści. Każdy z nas może być dzisiaj artystą. Pozwólmy sobie więc na jedną, malutką piosenkę... o naszym wielkim, zdradzonym uczuciu.

A kiedy już to zrobimy, żyjąc odpowiednio długo, ujrzymy wieczną jesień. Wasz ocean nie okazał się być poza Wami nawet i kałużą. Chcecie pić, sięgacie wody, potykając się o przepełnioną nimi drogą wiąz zgniłych liści, łamiecie sobie kark. Ale nie tak szybko, to jeszcze nie czas, Kochani. Jeszcze raptem chwilka... Nim dane będzie nareszcie to wszystko zakończyć, gdzie podziała się nasza miłość? Odpowiem Wam, nigdzie. Nigdy jej naprawdę nie było, może poza depresyjnym pragnieniem bliskości, ciepła i dobrego słowa, którego nie dane było nam zaznać w dzieciństwie. A może wyidealizowanym mirażem obojętnego świata... Czymkolwiek by ta nie była, nie martwmy się, nie potrwa to już długo. Liście nieuchronnie spadają, a ocean miłości..., ten piętrzy się coraz wyżej, by zalać wszelki zlepek cierpienia, żałości i niespełnionych marzeń, którym okazało się być na końcu nasze życie.

O tym, jak zakończyć tę nudną opowieść, dowiecie się Państwo z poniższego artykułu. Nie zapomnijcie, bardzo Was proszę, zajrzeć w wolnej chwili. Tymczasem dziękuję, że byliście tu ze mną, przynajmniej w tych kilku ponurych słowach, jakby z kartki jednostronnego pamiętnika. Życzę Wam wszystkiego dobrego, pięknych, długich pamiętników i oby Wam się...

https://sceptyknadrzewie.blogspot.com/2022/01/96.html?m=1

sobota, 15 stycznia 2022

97.

A zatem postęp. Można przyjąć rzecz, że natura, obdarowując nas w rozumy, popełniła nader duży błąd, jako że tworząc przy tym swoistą nadistotę, przystosowaną nazbyt dobrze do jej samych warunków, zburzyła równowagę, do której do tej pory dążyła. Wystarczy popatrzeć, że na krwiożerczego drapieżnika, choć jednego, przypadało mniej lotne w kontrataku, acz przeważające liczbowo stado roślinożerców, które dzięki swym piętrzącym się ilościom, sprostać mogło równowadze, a przy tym i istnieniu wygłodniałych mięsolubnych. Człowiek zadaje kłam, jest zbyt mądry, zbyt dobry do władania, a choć rozum implikuje władzę, czyż nie implikować może także etyki, a idąc drogą, czyż natura i tego nie mogła przewidzieć? Bo być może, dajmy na to, natura wiedzieć mogła, że człowiek w istocie na chwilę wymsknie jej się, pozornie jednakże, z równania, burząc wspomniane zrównoważenie żyjących. Do momentu, bo też i dojdzie, a to przez dobrobyt, do takich pokładów empatii, że w dalszej części życia gatunku, rozwijając etykę, opiekować się będzie naturą, pomagając jej w zachowywaniu równowagi właśnie. 

Zatem mielibyśmy do czynienia z precedensem, gdzie to natura, nikt inny, stworzyła niejako strażników samej siebie w skórach istot przy reszcie w parze najlepszych. Teraz nie prawa martwe trzymać mają życie w ryzach, co już świadome swej misji jednostki. Świadome pozornie, bo po prawdzie zaprogramowane pierw na taki właśnie rozwój, optymistyczny dodajmy, bo oparty na za rozumem idącym dobrobycie, by w odpowiednim czasie, jakby z polecenia Boga, wziąć ziemię we władanie, nie obetonowując tej jednak, co biorąc pod opiekę. A gdy i to weźmiemy, trudno w rozumieniu tym postrzegać naturę jako zlepek jedynie sprzęgniętych ze sobą praw i obowiązków, nie dodając tej choćby i źdźbła świadomości, a tu już nawiązując do jakiejkolwiek koncepcji kreatora. Stąd też i powyższe nawiązanie do Biblii. Czy tak jest, czy nie, są to spekulacje. Dość niezwykle jednak myśleć, że tak być w istocie może, a nie tyle już nasz rozwój, co i postęp cały gatunku, w tym także i postęp emocjonalny dalece wcześniej miał być zaplanowany i obmyślony na cele wyższe, niż to nam się, bawiącym przed laty maczugą, mogło jakkolwiek zdawać.

czwartek, 13 stycznia 2022

96.

A zatem, panowie, jakże w dzisiejszych czasach palnąć sobie w łeb z miłości?

Otóż bardzo prosto... A oto, co wiedzieć należy. Więc bronią prochową celować przyjęło się jedynie w serce, a tak, by to, rozszarpane, reprezentować mogło, w co już dawno przemienił się duch nasz bez niej, zatem martwy, lecz, póki ciało dyszy, na poły, ślepy w końcu na wszelkie po kres wschody tego świata. Nie dla nas już ich budzące co dnia promienie, panowie. 

Kulą zaś w skroń celować, starając się nie pod kątem, a to, by nie posądzono nas niepotrzebnie podczas sekcji o nadmierne rąk drżenie, jawny znak wątłości, tchórzostwa i niezdecydowania w czynie. A jeszcze kto, utrapieniec, pobiegnie donieść o tym naszej pani.

W czynie, którym nie afiszujmy się nadto, jako że nie ubijacie się na poklask tłumów i fanfar, jakoby dla tej mrzonki, a dla jedynej, panowie, ukochanej waszej, bez której życie zdaje się być dalece już wyzute z wszelkiej możliwości istnienia. Co ważne, pamiętajmy, nie jesteśmy, jak ten prosiak, co z niego polędwice wędzą. Nikt nam, wbrew naszym kwikom, pod tasak goleni nie wkłada, tak też czyn nasz winien być całkiem czysty, biały, dziewiczy wręcz, nie skrywający dziecinnych pragnień tłamszenia kochanej przy sobie, jakby dziecka, co go od piersi nie idzie oderwać, a nie daj Boże, chęci wzbudzenia w tej jakich by wyrzutów sumienia, o tym niżej. 

Bo gdy i to sobie nakreślimy, warto by namyśleć się porządnie nad listem, najlepiej ten wręczyć osobiście. Ważne, gdy wybranka odnajdzie go sama, jeszcze jakiś wyrzut sumienia w głowie jej zjawić się może, a więc, gdy będzie ta nas mieć możliwie przy sobie, my w te pędy naraz pospieszymy tłumaczyć jej konieczność naszego zachowania, kreśląc u jej kolan, że z własnej, nie innej woli ofiarujemy jej życie swe, nie widząc duszą ni okiem dlań innego, godniejszego, niż ona, sensu. A mówmy jej dalej, że nie przez nią to, a dla niej, nie z jej winy, że tak być musiało w istocie, choćby jakkolwiek nie miało to nic z prawdy. I nie ma, taką poweźmy myśl, że nasza to, nasza tylko decyzja. W tym miejscu nie zapomnijmy i o tonie. Łzy tudzież jaka inna tkliwość opuścić winna nasze serca, nimeśmy w ogóle zaczęli zbierać na to wszystko, więc strzelbę i garnitur, pieniądze. Nie dla łez giniemy!

Cel. Pal, jak się przyjęło. Dobrze zawiązany krawat i umyte włosy, bez dezodorantu, choć po umyciu. W rękę pustą weźmy bliską nam rzecz od niej, a przyłóżmy do serca. Chyba, że w te przyjdzie nam się zamierzać, wówczas przytknijmy do ust, na chwilę, by krwią nie zababrać, po czym opuśćmy, trzymając, acz nie jak chłop widły do gnoju, a z należytym pietyzmem. Ważne, niepoprawnie wcześniej tego ćwiczyć, warto więc zrobić pierw z godzinę, pół chociaż uczciwej medytacji, a to, by odprężyć się należycie, zwołać myśli o niej, szczególnie te, które nijak ponownie już ziścić się nie mogą. Nim pociągniemy za spust, poczujmy jeszcze, co czuliśmy podczas pierwszego z nią spotkania. Miłość. Tak, a jeśli była to ona... A gdy dojdzie nas, że wszystko to przeszłość tragicznie niedosięgła, strzelajcie, by tylko! 

Tak też w dzisiejszych czasach, panowie, strzelajcie.

95.

Oto mój niegdysiejszy manifest, jakby z bardzo dawna.

Dzień jest ewidentnie za krótki, by solidnie zaciągnąć się, a jeszcze przeżyć chwile wzniosłe, piękne... Boże! Ludzie, kiedy umierałem, niczym wydawało się to, co przeżyłem, prócz tych jednych emocji. I uczuć. I one z życia pozostały mi w pamięci na tle bezbarwnych, zapomnianych dni. Tysiące zapomnianych dni! Ciągnących się, bezcelowych, zapomnianych dni. Jak popatrzycie, pomyślcie, ile pieprzonych dni zapomnicie, by przy śmierci widzieć siebie - zlepek kilku słońc, pięknych i strasznych uczuć wyrywających te kilka godzin z zupełnej mgły i marazmu. To Wy, trzy popołudnia, które zapamiętaliście ze swoich kilkudziesięciu lat. Depresja, strach, fobie, miłość. Boże, miłość z nich była najlepsza. Mógłbym za nią umrzeć, a doświadczywszy tej, powinienem umrzeć, bo życie naraz wydało się jakby całe, pełne, od samobójczych majaków do tego, za co można by było, acz nie w depresji i żałości, lecz szczerze, oddanie- poświęcić całego siebie. Przeżyłem całe spektrum siebie, więcej uczuć nie zdołam. Reszta okaże się grosza niewarta.

Przeciągam je teraz, życząc sobie miłości. Jestem uzależniony, ale doświadczyłem jej. Chciałbym tylko pobawić się trochę materią. Pobawić się, jak dziecko. Chciałbym pokierować autobusem. Mieć domek w jakiejś wsi, z daleka od obcych mi ludzi, gdzie mieszkać będę ze wspomnieniem miłości, uczuć i tego, kiedy się bałem i prosiłem o pomoc, ze wspomnieniem dwóch dni, które przeżyłem z tysięcy, które dane mi było przeżyć. To właśnie jest moje życie, te kilka dni, kiedy kochałem, chciałem umrzeć, kiedy kierowałem autobusem, w końcu kiedy będę miał malutki domek. Ot, wystarczyły mi cztery rzeczy na raptem cztery dni. Cztery dni życia zdają się być nadto, resztę zapomnę. I, Boże, proszę, kiedy i to uzyskam, a o kolejnych, jak o dzisiejszym, zapomnę, niech umrę, o ile sam nie będę mieć siły, by stanąć na skraju mostu, rzucić się, zobaczyć, czy po upadku faktycznie, jak mówią, latamy.

To byłby mój piąty dzień.

wtorek, 11 stycznia 2022

94

Świat - niechybnie to suma wszelkich teoretycznych potencjałów obarczonych różnym prawdopodobieństwem ziszczenia, istniejąca niezależnie od czasu, będącym jednym z tychże.

Przy czym potencjał tożsamy być może z możliwością, ziszczenie zaś z determinizmem.

niedziela, 9 stycznia 2022

93.

A może być tak nawet, że nad istnieniem całym pieczę ma trzymać przetrwanie. Ot, chodziłoby o to, że wszystko, a choćby bezwiednie, czy żyjące by było, czy kamieniem, dążyć ma siłą jarzma natury do przetrwania. I tak, zaobserwujmy kiedyś, patrząc w kosmos, jak to, co większe, bądź też co posiada więcej energii, co też przekładać się będzie na bardziej agresywne z otoczeniem działanie, po kontakcie z obiektem w rozumieniu takim- słabszym, powoduje anihilację tego pierwotnej formy, zwykle na inną, przy tym również słabszą. 

Tak więc rozumiejąc, należy zauważyć i to, że wówczas nie tyle istoty żywe, co wszechświat cały podlegałby i żywej, i martwej też przy niej ewolucji, gdzie z jednej strony kwitłaby świadomość, rozum by się rozrastał, dając najdalsze, bo i najbardziej elastyczne przystosowanie, z drugiej zaś oczom naszym ukazujące się byłyby zderzenia kosmicznych brył, pozostawiające te tylko największe, a to nie tylko pod względem masy, lecz i najdalej reagujące z otoczeniem, najlepiej też w konsekwencji dostosowane do przetrwania, tu nieintencjonalnego oczywiście.

Nie tyle nie ma to sensu, gdy taki wniosek dodać, że na cokolwiek nie przyjdzie nam spojrzeć, w starciu z czynnikami zewnętrznymi, swoją formę pierwotną, choćby pod względem kształtu, zachowają obiekty najsilniejsze, największe, najbardziej sprytne w końcu, najlepiej więc przystosowane do warunków świata, do kontaktów z innymi obiektami, pal licho, czy będą te żywe, czy martwe. A zatem więc wszechświat cały byłby wielkim starciem, polem bitwy, walką o przetrwanie wszystkiego ze wszystkim, w którym to my, również pionki, możemy świadomie przyglądać się temu, jakież to czynniki sprawiać mają, że jedno, co widać, zmienić może, zniszczyć drugie, czyli to za jego żywym przyzwoleniem, czy martwą, nieożywioną ciszą.

piątek, 7 stycznia 2022

92.

O czym Państwo myślą, tak krocząc w meandrach znanych sobie własnej wyobraźni...?
Ja stworzyłem świat. Pamiętam, miał być wcale niezły. Kameralny a, po prawdzie, to nic zbytnio miało się w nim nie dziać. Ot, z początku były tylko gwiazdy. Więc chmary nierównomiernie naniesionych świetlistych, a tak, że tworzyć te mogły skrzące się gromady, podzielone ciągnącym się zewsząd ciemno-granatowym niebem. I musiał być zaraz księżyc- biały, rakieta, kiedy tej zabrakło- balon, i dużo trawy... Drzewo- najlepiej na lekkim wzniesieniu, rozłożyste, niech będzie, że jabłoń. I kilka książek Lema, i wiecznie gorąca herbata. Ławeczka.
Powiedzmy też, że był to smutny świat. On w jakiś sposób musiał po prostu być smutny, choć nic na dobrą sprawę złego nie miało w nim miejsca. Smutny, bezpieczny, bo pusty, niech taki pozostanie. I taki też, w którym czasem wybucha nieuzasadniony żadną sprawą śmiech, jakby po to tylko, by przykryć go miał na powrót ciągnący się, niekończący smutek... I senność. Bo tam też dużo myślało się o snach.
...

Podoba mi się chyba właśnie taki świat. Zdaje się, mógłbym w nim zamieszkać. Zwykłem do niego wracać zawsze wtedy, gdy tutaj czuję się bezdomnym. I radzę Państwu, bawiącym się w Boga, stworzyć także swój własny. A choćby, byście, kiedy ten nazbyt się zawali, mieli gdziekolwiek miejsce do kreślenia planów, jakże podźwignąć go na powrót z gruzów.
...

I jeszcze powinny grać w nim te same piosenki.

czwartek, 6 stycznia 2022

91.

Opowiem Państwu o koncepcji, do której doszedłem niegdyś, rozmawiając z kolegą. Otóż byłoby w niej mniej więcej tak, że istnieć mają niejako uncje świadomości. Jej, powiedzmy, cząsteczki, można rzec, że atomy. Zaś atomy te łączyć się mają, tworząc coraz to bogatsze struktury, i tak czyniąc w końcu świadomość psa, albo świadomość człowieka, w końcu świadomość jakiejkolwiek żywej istoty. Po śmierci natomiast cząsteczki te rozpaść się mają, a jako nieśmiertelne, stworzyć na powrót mogą jakąś inną świadomość, zdolną lub nie, w zależności od stopnia złożoności, do wykreowania unikatowej osobowości.

Koncepcja ta tłumaczyć by miała regresje hipnotyczne, cofanie się do rzekomych poprzednich wcieleń jednostki. Bo też dana osoba składać się miałaby z cząsteczek świadomości, które dawniej tworzyć miały albo nic, albo jakąś istotę, w tym prawdopodobnie również i człowieka, a zachowawszy jego wspomnienia, stanowiłyby one też "wspomnienia" nowostworzonej świadomości ludzkiej.

Koncepcja ta stwarza też karykaturalny model reinkarnacji, gdzie cząsteczki, które tworzyć mają nas, w przyszłości tworzyć będą, zachowawszy fragmenty naszej osobowości, zupełnie inną istotę, po wszelkie już czasy.

Mało jest to koncepcja przekonująca, to z wielu powodów, choćby na jakiej zasadzie cząsteczki miałyby funkcjonować, także jaka ich byłaby natura.

W krótkim rysie, cząsteczki takie tworzyć by miały coraz to bardziej rozwinięte struktury, dochodząc w końcu człowieka, więc również niejako podlegać ewolucji, jednak na cóż by im było te struktury jak najdłużej utrzymywać, to Bóg raczy wiedzieć. Problem, że nie można dać tu żadnego kreatora, który kazałby im się łączyć, jako że i sam kreator, świadomy przecież, winien być z nich ulepiony. Nie można dać cząsteczkom samym także natury jedynie materialnej, choć nie do końca, o czym niżej, duchowością zaś po pewnym czasie wytłumaczyć można wszystko. Podobnie można to wytłumaczyć symulacją, jakimś wielkim mózgiem itd.

Także koncepcja wskazuje finalnie jedynie na możliwość budulca świadomości, budulca stałego, a także na kwestię, że świadomość nie musi być w żadnym razie odseparowanym, indywidualnym, autonomicznym jedynie tworem, zaś strukturą zbiorową właśnie, dzielącą się chwilowo w celu... Być może od zarania świata istniała koncepcja natury, gdzie wszelkie, co istnieje, dążyć miało do przetrwania, łącząc się w coraz to większe, lepiej dostosowane struktury. Nie będę teraz tego rozwijał, załóżmy więc chałupniczo, że tak jest. Tyczy się to także i martwych tworów. Przetrwanie tyczyć się więc miało wszelkiego istnienia. I tak w jego toku wykształcić się miała także struktura świadomości, jako że ta wykazywała cechy najbardziej elastyczne przystosowawczo, więc też i, w skali kosmosu, obdarzona miała być największym prawdopodobieństwem przetrwania pod względem nie wielkości, a ilości i elastyczności właśnie. 

Choć też podoba mi się takie ujęcie z walczącym nawet i mimowolnie o przetrwanie samego ze sobą całego kosmosu, nie zaś tylko jego tej ożywionej części.