Sklepienie pod światłem księżyca... Gdzie w pary wiszące szaliki... wskazują go z wiatrem. Gdzie nocą mu, nocą, jak wyjdzie, więc nocy szczególnie przydałbym za oczy świetliki. Co rusz to się kręcą po niebie. Choć wyciągniesz dłoń, te... już są tu, aż nader blisko. Czekają, że... cmokają, to raz to, to plączą się, dwa, pacają o się i trzy - już płyną po sztormie w chaosie...(!), lądując zmęczone przy biurku.
A biurko by było (z?) drewniane, o dziwo, z gorącą, jak z lipca herbatą. Przy kocie na blacie - z hebanu. Przy ulubionym batonie, to jeszcze - w parze z mleczną czekoladą.
Ale, ale..., to jeszcze nie koniec. W tym przykryłbym wszystko na w pół złoto liśćmi. Dzień dobry i "to do widzenia", piosenka, zgrabne życzenia. I że "udanej podróży!".
I koniec.
Bo tak na pewno będzie. Mój przyjacielu, opuszczając sobie znane drzewa, jesienne, co i rusz to za krokiem - ustępują piaskom, a noce witają chłodniejsze. Jesienie... - jakby nie te już, nie dla mnie. W smak nie takie same, jak nic jednak stamtąd, tak aż są prawdziwe! I wschody, to bledsze, pełniejsze. Uczucia! Boże, jak nie byle jakie! I wiersze, czasami..., choć bielsze.
I wszystko to takie owakie.
Rafał Pigoń
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz