Powiem Państwu, że już co prawda zdarzyło mi się pisać o podobnym temacie, ale jako że tak, jak czarny jest zawsze w modzie, tak, póki żyjemy, nasza natura wciąż pozostanie żywa i aktualna, zatem i ta, tycząca się jej kwestia, raczej prędko się nie wyczerpie, a już na pewno nie przeaktualni.
Oczywiście zachęcam do pozostawienia własnych przemyśleń i opinii co do tego dość, jakby nie patrzeć, kontrowersyjnego tematu.
Sądzę, że być może człowiek nie, przynajmniej jako jednostka, jako pewne indywiduum, ale już lud, już masa..., tak często mówimy... Masa jest prosta, zwierzęca, instynktowna, poddana prostym regułom naturalnym, bo czym, jak nie naturą jesteśmy, ale też i psychologicznym, bo w końcu, jako że jesteśmy masą nie byle jaką, a ludzką, trochę tam psychologii w nas jeszcze się ostało. Psychologii, którą również można wykorzystać, obrócić przeciwko samej masie.
Słowem, dzięki temu, co powyżej, masą można rządzić, oczywiście, o ile władzę sprawuje jednostka, ale chyba nie mogłoby być inaczej. By rządzić, trzeba myśleć, do czego dojdziemy dalej. Masę można kontrolować, w konsekwencji lud, masę można na końcu sobie wyhodować, jak każde zwierzę, pod swoją własną wyobraźnię i wolę.
I na przestrzeni lat powstało wiele przepisów, wiele instrukcji obsługi, jak powinno się to robić i szybko, ale zarazem skutecznie.
O biednych już pisałem wcześniej, ale czynniki finansowe i idące za nimi nędzne, bądź wytworne życie, stanowią podstawowy mechanizm kontroli w obu przypadkach. Biedni nie chcą tego świata, albo chcą jego zmiany. Oczywiście my, przyjmijmy, że jako rządzący, zmiany w nim nie chcemy, nie chcemy oddać pospólstwu władzy, naszych zgromadzonych dóbr, bo, cóż, staniemy się jednymi z nich, a ich życie nie wydaje się być do pozazdroszczenia, nawet patrząc z góry. Ponadto dzielenie się władzą... spowoduje chaos, a w końcu, co znamy z historii Polski, upadek. Ale, jak wspomniałem, biedotę zaspokoi albo zmiana świata doczesnego, albo odwrócenie uwagi na jakiś inny, wykreowany w ich wyobraźni świat, nie ujmując mu jednak rychłej realności.
Tym zajmują się religie, tym zajmował się tak naocznie w średniowieczu kościół. Zajmował się obietnicą i nadzieją, jak zawodowy polityk. Przyciągnął pod mury biedotę i obiecał jej, że tu nic ich nie czeka, nie będzie żadnej poprawy. Musiał to zrobić, by utrzymać swoją doczesną pozycję, hegemonię, musiał sprawić, by biedota przestała choćby myśleć o buncie. To by oczywiście nie wystarczyło, dlatego, prócz tego, kościół obiecał im inny, lepszy świat. Pełen dobra, sytości, sprawiedliwości, ale dopiero po śmierci. Majstersztyk manipulacji. Mało tego, następnie kościół ogłosił się ziemskim reprezentantem tego lepszego, pośmiertnego świata, dzięki czemu spragniona poprawy życia biedota, stała się naraz posłuszna jego każdym nakazom, bojąc się stracić wykreowanej w ich głowach nagrody i jedynej iskierki nadziei, i to mało, w dalszej kolei rzeczy nie będzie ta dążyć nawet do poprawy swych doczesnych losów w obawie przed niespełnieniem woli kościoła i tym samym utraceniem raju.
W dygresji, nadzieja nas w ogóle kiedyś pewnie zgubi.
Podobnie kościół zrobił z ludźmi bogatymi. Ci mieli swój raj jednak przed nosem. Nie można było omamić ich wizją lepszego, ale odległego świata, bo wspaniały świat mieli na wyciągnięcie ręki. Należało na każdym kroku przypominać im, tak zresztą jak biednym, że ten doczesny świat jest chwilowy, ulotny, nietrwały. Że ich dobra mogą się skończyć, a oni sami mogą umrzeć poprzez gniew boży, nie zdążywszy się nim, tymże ich pięknym światem nawet wystarczająco nacieszyć... Chyba, że dostosują się do nakazu ziemskiego reprezentanta woli Boga, czyli ponownie kościoła. Tu z kolei jest również obietnica, ale i groźba, obietnica zaś jest straszna, ale, zauważmy, nie wynikająca z woli rządzącego. Ten daje zaraz po niej nadzieję, że jak już wszyscy dostosują się do jego decyzji, ergo również do decyzji Boga, będzie tylko lepiej. Zobaczmy też, jaki ostracyzm wywoła to w stosunku do tych, co dostosować się pomyślą nie chcieć.
Dlatego do tej instytucji właśnie mam uczciwy szacunek. I nie jest to cynizm. Trzeba być wybitnie inteligentnym, by nie w teorii, jak tutaj ja, ale w praktyce wykorzystać religię do kierowania masą, kreując w ich głowach raz, że wizję strachu, ale dwa- pocieszenia, nadziei, której reprezentantem będzie sama ta instytucja. Pod tym względem kościół w istocie jest boski, choćby z tego powodu należy mu się szacunek.
Ale, prócz pragnień, mamy tyle emocji, a więc tyle niewykorzystanego potencjału, by wziąć nas pod but. LGBT, aborcja... to wywołuje w nas skrajne emocje, dzieli nas, tworzy z nas już nie autonomiczne jednostki, a przekrojoną na pół masę.
Miałem wątpliwą przyjemność rozmawiać ze zwolennikami i przeciwnikami obydwu ruchów i duża część z nich bezrefleksyjnie nazywała mnie raz "neonazistą", a raz "pisowskim trollem" i nijak nie mogłem często doprosić się jakichś racjonalnych argumentów za ich transparentami. Jeśli już, mówili mi o nich pojedynczy ludzie. Pomyślmy, jak łatwo teraz napuścić jednych na drugich, skoro większość z nich, a więc masa, posługuje się jedynie emocjami, a zatem nie zważać będzie na logikę, na fakty, na intencje, a jedynie na swoje własne, subiektywne odczucia. Jak łatwo można kupić dzięki temu głosy w wyborach, albo jak łatwo odwrócić uwagę od pozostałych, może ważniejszych spraw, albo jak łatwo wmówić jednym, by zaatakowali naszych własnych np. politycznych przeciwników, wmawiając, że są oni również i ich przeciwnikami, bo ci nie zgadzają się z ich światopoglądowymi przekonaniami. Masa będzie emocjonalna, nie będzie tego sprawdzać, weryfikować, nie będzie myśleć. Jak zwierzę, kiedy poczuje się zagrożona, musi atakować i iść za pojedynczym, myślącym przywódcą stada.
Można wyjść z założenia, że masa w ogóle nie myśli, jest zwierzęca, walcząca bezmyślnie o przetrwanie, a to, co w niej ludzkie, to jedynie kilka psychologicznych regułek do wykorzystania. Myśli jedynie człowiek, ale nie ludzie. Ludzie są zawsze głupi i zwierzęcy, dlatego ludzie nigdy nie będą rządzić. Rządzi człowiek, nie ludzie.
A przecież jesteśmy jeszcze leniwi, to już nawet jako jednostki. Skorzy do dobrobytu, ten daje przecież tak ważne dla przetrwania poczucie bezpieczeństwa, a to dopiero daje kolejne możliwości na nowe obietnice w zamian za władzę, w zamian być może za wolność. Uważam, o czym też kiedyś pisałem, że nie ma takiej ceny, za którą w końcu człowiek by się nie sprzedał, jako że każdy ma pragnienia, marzenia, a świat nieskory jest do ich ot tak spełnienia. I tak, jak w średniowieczu ludzie mogli zgodzić się na porzucenie chęci naprawy własnego losu w zamian za obiecanie wiecznego spełnienia ich pragnień, ale dopiero po śmierci, tak i my dzisiaj możemy zrobić to ponownie, na nieco jednak innych zasadach np. w zamian za spokój, nie muszą być to zatem nawet jakieś dobra materialne. Wystarczy, że założę dzisiaj dziurawą chustkę na twarz i mogę w spokoju wejść do sklepu bez obaw, że przyjedzie po mnie zaraz policja. Spokój jest wiele wart, czasami więcej nawet od wolności. Co dopiero bezpieczeństwo, albo przetrwanie...
Jesteśmy zwierzętami bardziej, niż myślimy. Szukamy siebie w gwiazdach i w bogach, ale jesteśmy niewolnikami tego samego doboru naturalnego. Natura po prostu ewoluowała, czego jesteśmy dowodem. Nie rządzą już silni, jak kiedyś, ale sprytni, sprytniejsi, w końcu najbardziej sprytni, a reszcie przychodzi być emocjonalną ludzką, gęstą substancją, którą za pomocą nadziei i obietnic, uczuć, za pomocą ich, słowo kluczowe, natury tak łatwo można zarządzać i hodować pod swe własne cele...
Oczywiście to jedynie moje teoretyzowania, tak też i zachęcam w tym miejscu również do publikacji, podzielenia się swoimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz