Widziałbym to w wielu kwestiach, jednej warto się wystrzegać, mianowicie uciszania. Bywa ono, mam wrażenie, przeprowadzane w nadmiarze zbyt często, zwykle w młodym wieku, swoiste duszenie, nakładanie klosza. Objawiać by się miało, o ile jest prawdą, strofowaniem, przesadnym, w oddaleniu od towarzystwa, by, kiedy w nim się takie dziecko znajdzie, zachowywać się miało pod włosek statecznie, poprawnie, by nie przynieść wstydu, odpowiednio zaprogramowane, jak pajac na sznurkach. Robimy to w zbyt wielu kwestiach, jest to gaszenie zapałki.
Która ponownie rozpali się szczerością i szczęściem raz jeszcze, witalnością..., a może niekiedy ponownie i znowu..., lecz im częściej będziemy ją gasić, na wiele sposobów, choćby cięższym słowem, tym palić się będzie mogła coraz tylko słabiej, aż w końcu zupełnie nam zgaśnie.
Takie dziecko będzie od tego czasu uzależnione od świata, od miłości, od uwagi innych, z początku rodziców, nie mogąc wytworzyć żadnej z tych rzeczy na własny swój tylko użytek. Stanie się żebrakiem ognia. Nie zapali się samo, a jeśli zrobi to na chwilę, zgaśnie zaraz, mając głęboko zakorzenione w pamięci wspomnienia o poprzednim, za dziecka za mocnym zdmuchnięciu, to wciąż żywe, głębokie, nie da mu nigdy spokoju, przywołując samo siebie w najmniej adekwatnym, szczęśliwym momencie - przypomnieniem, że nie jest to naturalne, "jakby ogień dla zapałki", i że zaraz to wszystko się skończy długą nitką dymu.
W mojej opinii nie idzie tego naprawić, zmienić. Zgaszenie takie od teraz stanowić będzie życie dorastającej osoby, z którym będzie musiała się oswoić, poznawać, pukać. Nie widząc zaś ognia w środku i z zewnątrz, stworzy sobie swój wewnętrzny świat, gdzie rozpali tysiące zapałek, zmieniając je na nowe, to znowu, wypatrując zza okienka ludzi, którzy przyjdą rozpalać z nią razem. I będzie mówić do siebie, opowiadać, uspokajać, snuć plany na przyszłość, to wszystko w poszukiwaniu ognia. A bywa, że ludzie tacy, rozmawiając ze sobą, w ogóle zbyt rzadko to praktykujemy, oddzielają swoje odpowiedzi, przypisując je zmyślonej postaci, dającą ułudę zewnętrznego ciepła.
Na zakończenie, nuta introwertyzmu, w każdym razie w zimnie dogłębnie można poznać siebie, być ze sobą i znać się bez czapki, to do czubka głowy, to mając za sobą setki godzin rozmów, wcale wewnętrzny domek i tysiące w nim dla nas zapałek. To bardzo samotne, wypatrujesz jednej, a tak naprawdę wypatrujesz stu tysięcy osób, od których można by pożyczyć ogień, która cię nie zdmuchnie, choć na końcu nigdy takiej naprawdę nie znajdziesz. Macie, Państwo, ognia? To o wiele lepiej, być może, choć długo by było teraz o tym mówić. Zamyka się wtedy okno, a wkoło tysiące zapałek, siada się w w miarę wygodnej pozycji i gada, gada, wciąż gada ze sobą, próbując się rozpalić i dzieląc się, to znów jedynie samemu ze sobą, swoim dziecięcym, z dawna zapomnianym światłem...
To bardzo esencjonalna chwila.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz