Subiektywna historia losowo zasłyszanej piosenki, ku pochwale radia
Gdy nam śpiewał Elvis Presley, na pewno nie było elektronicznych tachografów. Jeździło się na tarczkach, na przepięknie niszczącym świat i liście dieslu, burej suce. Nosiło się długie skarpetki, wyrywało Panie na głos Presleya, Boże, a kto to dzisiaj pamięta... A jeszcze, prawie bym zapomniał, nie było żadnych nawigacji. Szukaliśmy miodu, kobiet i gdzie rozładować plandekę na nosek, kierunek wiatru, gdzie ślinka poleci, pieprz rośnie, a gapowiczka pokaże... I istniały syreny. Nie roniliśmy łez nad przebitą oponą, mieliśmy trzy wielkie słońca, jeden długi księżyc, a nocą... to gwiazdy na niebie - nie wiem, przecież wtedy nie żyłem, ale wydaje mi się, że świat nasz był wówczas jakoś mniej oświetlony. I o wiele piękniejszy, istniało przecież sporo więcej nam dzisiaj wymarłych gatunków.
W ogóle wtedy było jakoś fajniej, to zawsze, nawet fajniej było skubać się wówczas w brodę, mieć dzieci, dom i posadzić drzewo, choć śmierć była zawsze niemal taka sama, nigdy ta się nie zmieniła.
A jeszcze śpiewał nam przy tym wszystkim Elvis Presley...
https://youtu.be/MFmxxh1mMeQ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz