Przede wszystkim lampiony wędrują po niebie. Często jasnym i takim - zupełnie w błękicie, i, prócz samolotów, muskają dziecięce latawce. Kończą z dziurami po ptakach, a jednemu udało zawędrować się w to miejsce, z którego wyleciał. Okrążają Ziemię. Choć nigdy już tu nie wrócą, wracają po dłuższym czasie. Lecą ci w ręce, a chcąc się na powrót przytulić, nie zawsze ci o tym powiedzą. Choć zwykle na końcu mówią, to bardzo dziecięce światła. Wypuszczasz je, machają, że niby na zawsze. Wstajesz rano, z brodą, a szukając kapci, na powrót się o nie potykasz. I jakby nic się nie stało, oklejasz je taśmą klejącą. Albo zaszywasz pod kolor. Och, bo to są piękne lampiony. Z dziurami po wszystkich ptakach.
Ale wcale, wcale lampiony bywają późniejszym zachodem. Widziałem takiego jednego. Ten jest..., był naprawdę stary, więc ciemny, gonisz więc, to chcąc go posłuchać. A on niby goni też ciebie. Mają długie sznurki, byś mógł doń doskoczyć i złapać. I bierzesz, zakładasz na głowę i widzisz same świetliki. I patrzysz, to trup, już bez światła. I leci na ich skrzydełkach! I proszę, trafiłeś na pogrzeb... A czasem na ściankach idzie trafić na wcale wspaniałą historię. Na kapcie i bujany fotel, i kilka straconych miłości, kredyt. I jak było skakać na bungee. W swoim trafiłem na wojnę, był starym już bardzo lampionem. Zostawmy takie, idąc za nim, na pewno się w nocy zgubimy. Właśnie, a już zaraz ciemno... A biorąc takiego do domu, to jakby go zabrać na księżyc, to przecież nie tak wcale powinno na końcu wyglądać.
Nocą lampiony kojarzą mi się już z samą miłością. Czatujesz przy rzece, bez celu rzucając kamienie. I nic już nie może cię spotkać. No, to może poza lampionem... Kocham go, jestem zakochany. I miał wcale cudowne światło, a to najprzedniejszej klasy, jedno światło w nocy, wskazujące rzekę. Ale to nie ma znaczenia. Podchodzisz do niego i on też tak jakby lecieć miał również do ciebie. Jakoby, być może, możliwe, lecz nigdy to wcale, na pewno. I skaczesz, ten łapie cię (jakoby być może), wchodzisz do środka. Zresztą nikt nie zmusi mnie, bym opowiedział coś więcej. Jedno, co ważne, na wszelki wypadek, to zapamiętaj swą drogę, zostawiaj malutkie kamienie, byś całkiem się w nim nie zagubił. Jest ogromny, choć możesz i trzymać go w ręce, jak balon, niby cylinder na głowie, na końcu mieścisz się cały... I mówię wciąż o nim, głupi, choć powinienem już skończyć.
Tak czy inaczej, lampiony... Jest pewnie ich o niebo więcej. Kto je w ogóle miał stworzyć, był mistrzem w swoim pomyśle. Lampiony, i w zasadzie tam chciałbym kiedyś zamieszkać, znalazłem już nawet swą rzekę. I nitkę do powrotnej drogi, a po niej... i blizny po wszystkich ptakach. Lampionem świecącym po świecie - na złoto, pod kolor bursztynu, okrążając Ziemię... A potem do barwy zachodu...
By w końcu światłem świetlików.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz