Podniesiesz..., to widząc strzeliste latarnie, jak zawsze - te same sodowe latarnie, choć nie mogą być to zwykłe te, miałkie zupełnie i z co dzień. Latarnie, złączone we wspólnej centrali. Nie. W każdej podobnej... w jej kloszu rozwijać się miałaby wioska. Cywilizacja może, której na styku raz życia, raz nieomal śmierci pozwala się mieszkać w jej wnętrzu. Tuż obok i przy samym lesie. Są bardzo malutcy i skryci. I cisi, ciężko się z nimi zrozumieć, w każdym razie - nie sprecyzowałem jeszcze, jaki to właściwie powód trzymałby ich w podobnym miejscu (choć mam swoje też podejrzenia). Tak czy owak jednak, zajmować się mieliby światłem. Jak drobna zapłata za nocleg. Jedynym źródłem stąd ciepła. To jakby drobniutkie słońca, a kiedy za nimi podążasz, bywało, zupełnie w tym mrozie szło zedrzeć się w strzępy szaleństwa.
I znów to, jak w jedną, ogromną tęsknotę. Mieszkańcy. To moi główni mieszkańcy, żyjący koło mnie, przy lesie. Pozorom oddani tułacze. W płaszczach i ciepłych trzewikach. W sprzed wieku kapeluszach, po prawdzie - niektórzy są już nader starzy. Więc weźmy ich, starcy, płaczący za córką, chlipiących za swą ukochaną. I młodych. Że mówisz - odeszli stąd nazbyt wcześnie. Ah, jest tu nie do zniesienia, więc zrywasz się, krzycząc - "Tak chciałbym się choć z kapkę ogrzać!", adekwatnymi słowami...
Pamiętajcie o latarniach!
Pamiętajcie o latarniach, a może ich ciepło..., to jakby mruga w rytm serca tam zostawionej miłości, i wszystkich ważnych stamtąd ludzi. Tam, których przyszło zostawić. Tam, bo nie nie spotkasz ich więcej. Zniknąłeś. Jesteś już tak bardzo blisko, gdy słyszysz ich szybkie oddechy. Gdy para z Twojego przybiera ich wątłe postaci. Jakby najgorsza tortura... - ich śmiechy, niespieszne oddechy (powtórka!), że już zapomnieli o Tobie. To wielka nieprawda, patrz! Latarnie. Są już tuż, tuż, obok Ciebie. Świecące jej ognistym światłem, jak zachód sierpniowym wspomnieniem, że łapiesz je naraz i skaczesz - lądując w mig twarzą do ziemi.
Pamiętaj, proszę, o tym miejscu.
A jest w nim tak wiele latarni, jak wiele skręconych alejek. A jakbym miał to zakończyć, prowadziłbym wszystkie do lasu. Do tego samego lasu, o wschodzie, z kawiarnią, w jesieni. Pustego, głuchego lasu, mój Boże, ja nigdy ich tam nie zostawię. Nie potrafię tak, proszę...
I nigdy samotnie nie pójdę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz