Jakie zdanie mają Państwo na temat kompromisu?
Jeśli chodzi o mnie, napiszę, co o nim sądzę, w tego bardziej, powiedzmy, globalnym wymiarze.
Mój licealny nauczyciel zawsze powtarzał, że kompromis to nic dobrego, jako że żadna ze stron nie jest, kiedy po niego sięgnąć, usatysfakcjonowana. Wówczas, faktycznie, kompromis nie byłby dobry dla nikogo, ale dodałbym do jego stwierdzenia, że żadna z tych stron nie jest usatysfakcjonowana jedynie w pełni, a zatem jednak trochę tak, a na podstawie tej z pozoru małej, niewinnej różnicy, jeśli tę odpowiednio wykorzystać, o czym dalej, można czynić, według mnie, już prawdziwe czary i władzę.
Bo przecież, gdyby kompromis nie satysfakcjonował nikogo, nigdy by się nie utrzymał i nikt nie brałby go pod uwagę.
Kompromis, sądzę, nie jest dobry dla żadnej ze stron, ale jest dobry dla rządu, pod którymi obie strony się znajdują, jako że kompromis- uspokaja, a przecież żaden rząd nie chce niepotrzebnych, tym bardziej wywołanych przeciwko niemu rozruchów.
Kompromis jest wygodny, łagodząc emocjonalny, ludzki świat.
Weźmy aborcję. To dość drażliwy temat, temat wywołujący skrajne emocje, temat dzielący na pół, więc temat "niepotrzebnie" niebezpieczny, który trzeba kontrolować i trzymać w ryzach, żeby się zbytnio nie rozognił, a szala nie przekrzywiła się w żadną ze stron. Dlaczego i jak zatem tego dokonać? Jeżeli ot tak spełnić żądania jednej strony, powiedzieć, idąc dalej tym samym przykładem: "Aborcja zawsze- NIE", wówczas spowoduje to bunt, rozruchy strony drugiej, a ta skupi się agresją nie tyle na przeciwnikach aborcji, bo przecież nie do nich należała wiążąca decyzja, ponadto oni i tak są, w ich mniemaniu- "tymi złymi", co na rządzie, instytucji do tej pory niepewnej, neutralnej, do której właśnie należało ostatnie, kluczowe, bo wiążące słowo i która opowiedziała się po jednej, tej "właściwej", bądź też "niewłaściwej" stronie. Zależy od poglądów zależy od strony.
Jeśli zrobić na odwrót, więc "Aborcja- TAK", wówczas zajdzie skutek w zasadzie dla rządu identyczny, tylko tym razem przeciwnicy rzucą się na rząd, będą inne flagi i hasła. Będzie to zatem dla steru jedno i to samo, czyli nic dobrego, jeśli chce się zachować władzę.
I tu deską ratunku może być kompromis, a więc wspomniane ryzy, zatem "Aborcja i tak, i nie". Żadna ze stron nie jest zadowolona, nie darzy rządu pełną sympatią, o czym jeszcze za chwilę, ale jest spokój. Sytuacja jest stabilna, ludzie uciszeni. Mało tego, wówczas zarówno jedna, jak i druga strona może pomyśleć, że rząd jest bardziej po ich stronie. To dopiero majstersztyk manipulacji. Przeciwnicy aborcji będą mówić, że ten trochę ją specjalnie ograniczył, zwolennicy, że trochę dopuścił i że będzie dążyć w tym kierunku dalej, dla nich, dla "właściwej sprawy". Rząd nagle będzie sprzymierzeńcem wszystkich, albo przynajmniej nie będzie dla nikogo permanentnym wrogiem. Wszyscy zatem będą nieco ukontentowani i nieco będą mieć nadzieję, i nikt nie skoczy sobie, a przede wszystkim, rządowi do gardła, przynajmniej przez jakiś czas. Spokój, brak światopoglądowej rewolty, konflikt prawie zażegnany.
Ci, co poglądowo kompromisu oczekują, nawet nie będą się odzywać.
Jednak teraz, jeżeli nadzieja jest już wywołana, pozostało umiejętnie tą nadzieją sterować, podsycać, by zaspokajała jak najdłużej, a więc łudzić, zachęcać, wydawać raz taką, raz inną, w zależności od nastrojów danej ze stron, opinię, byle, broń Boże, nie składać jasnych deklaracji i obietnic, za które potem można rząd pociągnąć do odpowiedzialności i zmusić tym samym do ich ziszczenia, można może nie tyle zyskać więcej poparcia, ale panować nad sytuacją i nad nastrojami obywateli.
Trzeba dalej umiejętnie sterować wywołaną nadzieją.
I tak wszyscy na końcu dostali kontrolowaną nadzieję, nie jasną obietnicę co prawda, ale życzenie, wszyscy są w miarę spokojni, a władza może równie spokojnie zająć się innymi sprawami, nie opowiadając się po żadnej ze stron, żadnej przy tym do końca nie zrażając, u każdej mieć szansę, może zająć je czymś innym, stabilniejszym, mniej dzielącym, może w dodatku je nieco pozwodzić, kierować emocjami, oczywiście to wszystko póki ktoś nie zechce konkretów. Ale jak do tego dojdzie, nikt ich już z pewnością nie zechce gwałtem tj. buntem i siłą, więc można się na to przygotować np. napuścić jednych na drugich, szybko zająć się wówczas czymś innym, może ważniejszym, może niezaakceptowanym społecznie, a powstały konflikt wówczas na końcu znów rozwiązać kompromisem i ponownie nadzieją- to wówczas będzie znów najlepszym rozwiązaniem. Słowem, wieczny spokój, perpetuum mobile.
Oczywiście, gwoli ścisłości, aborcja posłużyła tu jedynie jako przykład światopoglądowy, pokazujący, według mnie, model działania wielu rządów (nie mówię o żadnym konkretnym) w sprawach niewygodnych, drażliwych, w których jednak trzeba jakoś się opowiedzieć i jednocześnie nikogo nie podburzyć, a może przy okazji i zwieść... Przykładów takich spraw jest o wiele więcej, wobec których, w zależności od sytuacji, sądzę, stosowane są podobne instrukcje. Np. małżeństwa homoseksualne itp. Ogólnie tyczy się to spraw niepewnych, niejednolitych, nie czarnych i białych, dzielących, a więc najczęściej właśnie spraw światopoglądowych, słowo klucz- wywołujących emocje, którymi odpowiednio należy pokierować, bo ludzi, jako istoty wielowymiarowe, trzeba też w wielu wymiarach kontrolować i kierować na "odpowiednią", "słuszną" drogę, powoli zdobywając "rząd dusz".
Jak jednak Państwo widzą tę sprawę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz