Translate

środa, 7 kwietnia 2021

1.

Problem z telekinezą

Filozofia ma to do siebie, że jest teoretyczna. Chyba nikt nie oczekuje już od tych pełnych dywagacji umysłowych płodów czegoś konkretnego, mowa tu o filozofii mniej życiowej, społecznej, o tej traktującej o bycie, egzystencji itd. Ta jej gałąź została przez lata rozwijana, bo i jak inaczej, w taki sposób, by odpowiedzieć nam nie jak jest, a jak być powinno. Z początku obie te skrajności miały być jednym, ale wiadomo przecież, że oczywiście wcale być nie muszą.

Dlatego to, co w jakiś sposób poszerzyć może naszą wiedzę o rzeczywistości, również tej bardziej ostatecznej, to doświadczenie nie teoretyczne, a praktyczne, empiryczne właśnie. Oczywiście każdy z nas skazany jest na to najbardziej doniosłe i w głębi znienawidzone, tak więc na śmierć, jednak nim to nastąpi, chciałbym podzielić się z Państwem jednym z moich doświadczeń, doświadczeń praktycznych, które dały mi też mglisty, ale i tak bardziej konkretny obraz, powiedzmy, świata, niż kolejna ontologiczna, duchowa czy religijna koncepcja.

Otóż, kiedyś, zaciekawiony wszystkim, co może być i widzialne, i niezwykłe, zajmowałem się, najogólniej mówiąc, poznawaniem możliwości naszego umysłu, ale że interesowały mnie możliwości bardziej, można rzec, nieprzeciętne, prędzej czy później natknąłem się na koncepcję telekinezy, której do przeciętnych w żaden sposób zakwalifikować nie sposób. Postanowiłem tego spróbować i, o dziwo, odniosłem pewne, choć niestety niespektakularne, rezultaty, które co nieco mogą powiedzieć o działaniu naszego umysłu, a jakby dopisać do tego jeszcze więcej przypuszczeń i filozofii, być może o działaniu i całej rzeczywistości.

Telekineza jednak jest możliwa, choć brzmi to mocno surrealnie, a w moim przypadku wyglądała ona tak, że potrafiłem poruszyć w jakąkolwiek stronę, bez użycia zewnętrznej siły, tylko takie obiekty, w którą możliwość tych "poruszenia" wierzyłem nie tyle ja, co mój, i teraz nie wiem jak mam to określić, mój mózg, umysł, podświadomość. Chodzi o to, że dowolnie sobie mogłem wmawiać, jakie to ja jestem rzeczy w stanie przesunąć, ale jeśli jakaś głębsza część mnie, nazwijmy, mój umysł w to nie wierzył, nijak tego dokonać się nie dało. Jeśli wierzył, nie było żadnego problemu. Poznawszy tę zależność i regułę, postanowiłem poeksperymentować ze zjawiskiem, a nawet w dalszej części nieco oszukać umysł, ucząc go niejako wierzyć w możliwość dokonania kolejnych "magicznych rzeczy".

I tak potrafiłem w dowolną stronę ruszać kawałek kartki papieru, jako że w środku wierzyłem, może mój umysł wierzył, może jeszcze coś innego, że taka kartka jest na tyle lekka, że przesunięcie jej siłą woli będzie możliwe. Co ciekawe, potem spróbowałem zrobić to samo z kartonikowym biletem, bez skutku. I mogłem wmawiać sobie, że przecież taki bilet jest niemal tak samo lekki jak zwykła kartka, lecz póki mój umysł w to nie wierzył, póty nic z tego nie wychodziło.

Co jeszcze ciekawsze, mogłem mój umysł oszukać, kładąc bilecik na kartce papieru. Wówczas mogłem położyć i dziesięć takich biletów, a następnie tym wszystkim ruszać, jako że wystarczyła mi, a w zasadzie mojemu umysłowi, informacja, że na samym dnie jest ta lekka kartka, którą przecież tak łatwo wprawić w ruch.

Potem zaczynałem eksperymentować dalej, ale bez większych rezultatów. Mogłem nauczyć umysł, by przesuwał nawet i cięższe rzeczy, nauczyć go wierzyć, że jest to możliwe, ale raz, że było to często przypadkowe, a i bardzo ciężkie, a dwa, że dotyczyło to konkretnych przedmiotów o konkretnym kształcie, tak więc bez dalszych sukcesów, zakończyłem to badać.

Niemniej zjawisko to jest możliwe, a na podstawie nawet takiego ułamka, można, myślę, wywnioskować coś niecoś. Nie wiem w jaki sposób, być może energia, być może cokolwiek, jednak na tym eksperymencie widać, że materia, a więc otaczająca nas rzeczywistość jest w stanie podporządkować się naszej woli poprzez wiarę. Wiarę jednak być może bardziej permanentną, być może nie do końca naszą, bo, jak pisałem, w moim doświadczeniu mogłem dowolnie wmawiać sobie, co w teorii mogę, jeśli wewnątrz, z braku lepszego pojęcia- mój umysł w to nie wierzył, nic z tego nie wychodziło. Być może chodziło o wiarę w jakiś sposób prawdziwą.

Nasuwa się tu słynne zdanie Jezusa, gdzie wiarą mamy kreować rzeczywistość, być może można potraktować je dosłownie. Mogę sobie wyobrazić, że istnieją ludzie, którzy wierzą, albo ich umysły itd. w to, że np. możliwa jest do zrobienia jeszcze większa magia, niż ruszanie kilkoma bilecikami czy belkami... Może stąd wzięło się też placebo, stąd wzięły się cuda... Można tutaj snuć wiele koncepcji i skończyć na zasugerowaniu w ogóle teoretyczności całej rzeczywistości, utożsamienie tej z myślą, jedną wielką świadomością, ale to będzie już filozofia.

Można też trochę popsychologizować. Otóż w dzieciństwie, co wiadome, nasz umysł jest najbardziej chłonny, głównie przez swą bezkrytyczność. Jeśli przekażemy mu nieodpowiednie, toksyczne wzorce, a ten w nie uwierzy, wówczas po latach nawet naszą świadomą, ciężką pracą z naszą psyche nie będziemy mogli nic wskurać, albo wskurać zbyt mało, żeby coś faktycznie w niej zmienić. Może tak rodzić się przynajmniej niektóra odmiana depresji.

Niemniej warto robić i wymyślać takie "badania", pomimo i tak wielu pytań, jako że te i tak powiedzą nam więcej, niż stos suchych, opartych na niczym rozumowań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz