Niniejszy tekst stanowi interpretacyjną parafrazę poniższego filmu.
https://youtu.be/Y1x3ysZoVNY
...
Chcecie Państwo wiedzieć, czym jest miłość?
Oczywiście, że chcecie, a zatem, czym jest miłość? Zniszczeniem. Chciałoby się powiedzieć, jak wszystko w naszym nędznym i samotnym życiu, prawda...? Doskonale Was rozumiem, ale zacznijmy od początku. A więc z początku... Miłość... Mała strużka, która, lekka i nieśmiała, niepostrzeżenie otula Wasze nagie, spragnione uwagi serca, w końcu stając się ich nierozerwalną częścią. Powiedzmy, że w moim przypadku będzie ona granatowa, jakby ocean o późnym zachodzie, w którym przyjdzie nam o czasie utonąć, bez niczyjej litości. A gdy już otwieramy się na nią i własną w kierunku drugiej osoby ciągniemy, możemy wtenczas przyjąć, że jesteśmy wobec niej całkiem już bezbronni, i całkiem oddani. Przez naszą granatową wieczorną iść będzie to, co, tłumione, naprawdę zawsze chcieliśmy powiedzieć, czy o niej samej, o najbliższej nam osobie, czy o tym bezbarwnym, depresyjnym świecie, któremu tak naprawdę nigdy nie byliśmy potrzebni. Nie oszukujmy się. Możemy sami wybrać, nic nas już nie ogranicza.
Mijają miesiące, lata..., kolejne raty hipoteki, przypominające, co okazało się być jedynym i prawdziwym w życiu. A my..., My kroczymy wciąż po burej ziemi, wiedząc to jedno, nie jesteśmy sami. Tym razem prawdziwie, na zawsze, myślicie... I to, że gdzieś tam, a choćby w drugim końcu świata, istnieć ma dusza, i choćby ciałem daleko, sobą na zawsze w nas, nami będąc poniekąd, istnieje. Nie jesteśmy sami, jaki to ważny zwrot w naszym wypełnionym półtoraetatową pracą dniu. Powiedzmy go sobie zatem, lecz na głos, tym lepiej zdając sobie sprawę, co nigdy nam się w życiu już nie zdarzy, a, po prawdzie, czego nigdy naprawdę przecież wcale nie było. Ułóżmy o tym wiersz, napiszmy piosenkę, nie wstydźmy się. I tak nikt nie będzie chciał jej słuchać, a my odejdziemy przynajmniej jako opozycyjni artyści. Każdy z nas może być dzisiaj artystą. Pozwólmy sobie więc na jedną, malutką piosenkę... o naszym wielkim, zdradzonym uczuciu.
A kiedy już to zrobimy, żyjąc odpowiednio długo, ujrzymy wieczną jesień. Wasz ocean nie okazał się być poza Wami nawet i kałużą. Chcecie pić, sięgacie wody, potykając się o przepełnioną nimi drogą wiąz zgniłych liści, łamiecie sobie kark. Ale nie tak szybko, to jeszcze nie czas, Kochani. Jeszcze raptem chwilka... Nim dane będzie nareszcie to wszystko zakończyć, gdzie podziała się nasza miłość? Odpowiem Wam, nigdzie. Nigdy jej naprawdę nie było, może poza depresyjnym pragnieniem bliskości, ciepła i dobrego słowa, którego nie dane było nam zaznać w dzieciństwie. A może wyidealizowanym mirażem obojętnego świata... Czymkolwiek by ta nie była, nie martwmy się, nie potrwa to już długo. Liście nieuchronnie spadają, a ocean miłości..., ten piętrzy się coraz wyżej, by zalać wszelki zlepek cierpienia, żałości i niespełnionych marzeń, którym okazało się być na końcu nasze życie.
O tym, jak zakończyć tę nudną opowieść, dowiecie się Państwo z poniższego artykułu. Nie zapomnijcie, bardzo Was proszę, zajrzeć w wolnej chwili. Tymczasem dziękuję, że byliście tu ze mną, przynajmniej w tych kilku ponurych słowach, jakby z kartki jednostronnego pamiętnika. Życzę Wam wszystkiego dobrego, pięknych, długich pamiętników i oby Wam się...
https://sceptyknadrzewie.blogspot.com/2022/01/96.html?m=1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz