sobota, 10 grudnia 2022

156.

Wyobraziłem sobie, jak mógłby się zrodzić świat. Byłoby całkiem na miejscu, gdyby ktoś wyjątkowy się za niego poświęcił. Weźmy, że byłby to Bóg. Zapadłby się w swojej myśli, jakby czarna dziura, a z jej bezdennej otchłani w drobnym pyle strzępków ostatniej uwagi formować się miałyby gwiazdy, by w końcu... i życie - pamiątka życia, z którego powstało. 
Tak, tak mógłby wyglądać świat, jego pierwszy oddech... To bardzo przyjemna koncepcja. 
Świadomość, że... jesteś "tylko" myślą, jej pokłosiem, zalążkiem uwagi. Mieszkańcem nagrobku Boga i tego, co z niego zostało. Pogrobowi tułacze, wypatrując Stwórcy, mają go koło siebie, w sobie i w pyle, po którym stąpają. Zostaje On pod Waszą stopą. W powietrzu, którym oddychasz. To deprymujące. Jedna wielka zapadająca się gwiazda z milionów, które gdzieś tam pewnie giną bezwiednie na co dzień.

A weźmy, że się nie udało. Po drodze. Że tak naprawdę wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. To nie do pomyślenia, by coś tak totalnego, jak świat, nie miało się udać właśnie tak, jak było to pierw planowane. Ale gdyby... Gdyby jego plan przerósł nawet Boga, a ten nie zdawał sobie sprawy, że, tworząc go, przyjdzie mu całkiem zaginąć... Że stając się światem, utraci w nim własnego siebie. Będąc wszystkim, okaże się niczym - tak naprawdę, do samego końca. I że od wielkiej litery... Więc świat byłby pomyłką Boga, zapadającą się myślą. Tego, co chciał w nim zachować i myślą, której się wstydził. Rządzą, pragnieniem, pożądaniem, których powstrzymać nie mógł, wstydliwy, schodząc tym tylko głębiej, w czarną, bezgraniczną otchłań z niego powstałego świata. Oto jego ciało. Defekt... Niedoskonałość. To wszystko jest, jak nasze ciała. Jak blizna, którą staramy się schować, by na wieczór zobaczyć..., że ona zawsze tam była. Nie można się jej już wyprzeć. Bóg wstydliwy... I duma, i rozpacz.

Ten opis zasługuje już na zakończenie. Magia, czy Bóg bałby się magii? Czy myśl ta może się skończyć? Czy zmieniać się w sobie jedynie? Czy mógłby się zapaść od nowa, gdyby jeszcze... 
Nie mam bladego pojęcia. Człowiek szedł już spóźniony do pracy i potknął się o własne nogi. Wtem runął, jak długi, na ziemię. Zobaczył przed sobą gwiazdy, zakręciło mu się w głowie... Wstał. I pobiegł zdyszany do pracy. A z tych gwiazd nieopatrznie powstał nowy świat, zupełnie lub trochę podobny. Nieopatrznie weszła doń drobinka magii i trochę prawdziwej miłości. I wszystko to, o czym marzył, załopotało się w sobie, pokłosie starego Boga, tworzące nowego człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz