środa, 7 kwietnia 2021

58.

Kartezjańskie "Myślę, więc jestem.".

Jednak kto myśli? To ja myślę, ja, nikt inny, więc najpierw to ja jestem, a potem cała reszta. Myślenie jest moim dziełem. Najpierw jestem ja, myślenie ze mnie dopiero wynika.

To nie do końca może być prawda, jako że możemy za pomocą myśli, bo i czego innego niby, wymyśleć jakiekolwiek tam nowe "ja", wkładając temu w usta frazesy choćby ponad życie jego opiewające wolną wolę. Myśleć możemy zatem za niego.

Albo lepiej, gdy nieświadomi śpimy, umysł we śnie naszym kreować zdolny jest już naraz i całe tabuny wszelakich "ja" i nasze "ja" w tym wszystkim, w całym tym znikąd wziętym motłochu, które niejako rozeznać nie może, że istnieje jakiś inny jeszcze, ten bardziej rzeczywisty świat, że wszystko, łącznie z osobami napotkanymi na tym zmyślonym nie przez nas chodniku, to wytwór jakiegoś tam umysłu. Jakiegoś tam, bo nie wiadomo do końca kogo, nie wiadomo, bo ja w tym wszystkim to jestem we śnie, w świecie umysłu, który sam, wbrew mej woli, sen kreuje, zatem on niezbyt jest mój w zasadzie, mało, to on jest ten nadrzędny, a ja co najwyżej mogę być marnym jego pionkiem, który we śnie raz jest, raz go nie ma, bo zostanie zbity, a raz wydaje mu się, że jest Napoleonem, wieżą czy hetmanem, ale takim bez władzy, bez faktycznej władzy. Już zatem prędzej nie ja mam wówczas, we śnie, swój umysł, jako ten marny pionek, a on, jako gracz, prędzej o wiele ma mnie.

To taka sofistyka, relatywizm rzeczywistości, subiektywizm świata, może nihilizm nawet, bo po co się ograniczać. 

Jak uderzę się w palec na jawie i we śnie, na równi będzie mnie boleć. To jest dopiero tragedia! A jak zasnę, to zniknę, albo uciekać będę przed smokiem. I być może wówczas, tuż przed śmiercią, pomodlę się do Boga, w którego na jawie (ale cóż ona znaczy?) niezbyt zdolny jestem wierzyć, po czym upatrywać będę zastępów schodzących po mnie aniołów przy boskich chórach. A to wszystko we śnie, a potem zbudzę się naraz, nie mając już w jednej chwili raptem z rycerstwem nic nadto wspólnego, pójdę do pracy, wrócę, wezmę książkę- znów o rycerzach- by też i znów sobie pomarzyć, tym razem jednak już inaczej, już świadomie, więc tym razem w końcu myśli będą biegły zgodnie z moją wolą, więc smoka na pewno pokonam, a księżniczka zostanie uratowana, aniołowie nie będą potrzebni. Nie będzie to kolejny sen.

Tym razem naprawdę to ja myślę, więc i ja faktycznie jestem. I to jestem tam, gdzie chcę być, a smok musi umrzeć. Na początku jestem ja, potem dopiero me myślowe bajędy.

Nasz świat jest całkiem relatywny. Nic w nim nie ma ponad stereotyp sofisty. A jak jest nawet czymś więcej, to co nam z tego przyjdzie niby, skoro nic więcej nie ma w nas, co nam przyjdzie z tego, że oto doczłapiemy się w końcu tej jakiejś tam prawdy, kosmosu całego, czarnej dziury nawet, skoro i tak musimy położyć się spać i, choćby w tym śnie, wierzyć musimy w smoki, walczyć z nimi, ratować na płaskiej Ziemi księżniczki, których przecież na jawie już nie ma. Zresztą smoków także. Płaskiej Ziemi również. 

Na co nam przyjdzie poznać jakąś znów prawdę, skoro we śnie na powrót będą smoki i "prawdy" wiary, i myśli, z którymi nie mamy nic wspólnego? Będzie to prawda etatowa. Za dnia uczonym będziemy, prawdę będziemy studiować, by zasnąć i zabijać smoki... To dopiero ironia świata! Drwina z profesorów i z całego ludzkiego dorobku naukowego. To drwina z tego, z czego słyniemy, z całej naszej mądrości, z myśli, których, śniąc, wcale nie myślimy, bo jaki profesor z własnej woli, jak nie we śnie właśnie, marzyłby o mordowaniu jakichś tam buchających ogniem poczwar. To drwina natury z ludzi, z naszej powagi! Z całej kadry naukowej!

Nie wyjdziemy poza umysł, poza myśli i poza nasze sny. Do końca świata uganiać będziemy się za smokami w nocy, a rano studiować matematyczne, niezmienne prawidła świata.

Choćbyśmy je odkryli, cóż z tego, skoro ważne będą one jedynie za dnia, a gdy ten się skończy, ważne będzie cokolwiek innego, choćby najpiękniejszy irracjonalizm i odkrywanie nie czarnych dziur z kolei, a kamienia filozoficznego, z którego istnieniem nie będziemy mogli, póki śnimy, polemizować, nawet będąc na jawie doktorem habilitowanym, choćbyśmy i całe umysły racjonalnego świata zjedli.

Irracjonalizm, którym może trąci i ten tekst, i drwina z nas samych- aż tak dalece wpisane są one w nasze życie, co też wyżej chciałem pokazać.

I zawsze w tym wszystkim będą i te nasze, i te nie-nasze myśli, raz my będziemy myśleć o smokach, choćby przy jakimś oklepanym romansie rycerskim. Wtedy ubijemy bydlęcie, ożenimy się z księżniczką i zgarniemy pół zamku. Innym razem, "myślę, więc jestem" się nie sprawdzi. Smok pojawi się znikąd, my zresztą także, przypiecze nas na kiełbaskę, zje, choćbyśmy byli na jawie profesorem wszechnauk, który ze smokami mało co ma wspólnego, a tym wszystkim dyrygować będzie zmyślna zawartość naszej mózgoczaszki, której w żaden sposób nie będzie obchodzić, że skoro "myślę, więc jestem", to, by być, myśleć muszę świadomie ja, nie zaś kto inny, ona sama, bez mej wiedzy i wyraźnej zgody, za mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz