środa, 7 kwietnia 2021

51.

Paradoksalnie, tak a nie inaczej może się ludziom przydarzyć, że im będzie nam lepiej, lepiej globalnie, i im powiększać będziemy światowy dobrobyt, idzie rzecz jasna głównie o ten materialny, i to tak dalece, że ten, w swej monstrualności, w końcu objąć będzie musiał sobą niechybnie wszelkie społeczne warstwy, bo tak będzie go dużo, więc też zmaleje drastycznie na wartości, wówczas, sądzę, nastąpi całkiem szybko intelektualna degrengolada całej naszej rozumnej cywilizacji, swoisty jej regres, martwota, upadek, a wszystko na koszt tego, z czego wyrośliśmy, swoistej macierzy naszej tj. na koszt rozwoju jedynie pozostałych nam w tej sytuacji zwierzęcych odruchów i instynktów.

I tak zostaną z nas jakoby wcale, wcale... zwierzęta, które egzystować będą jedynie kosztem technicznego dorobku swych mądrych przodków, a nasz, powiedzmy, intelektualny rozwój sięgać będzie tylko tam, gdzie miejsce mają podstawowe informacje do obsługi tego zastanego dobra, bez którego już nie sposób nam będzie sobie poradzić. Do czego byśmy mieli w zasadzie w ogóle się cofnąć, dokąd też iść, skoro, wychowani w dobrobycie, nie potrafilibyśmy bez niego przeżyć choćby i sekundy..., nie znając innego życia...

Taki będzie upadek ewolucji człowieka, a my, jako wcale, wcale przecież kiepskie zwierzęta jeśli wyłączyć z puli ich możliwości nieprzeciętny umysł, zmuszeni zostaniemy wręcz do korzystania z luksusów przodków, o których nie wiele więcej będziemy wiedzieć, niż to, jak je jedynie obsłużyć. 

Bo przecież rozwój jest męczący, nauka jest męcząca, a większości z nas zresztą w ogóle nie pociąga i w zasadzie pewien jestem, że gdyby nie względy finansowe, a więc chęć przetrwania i to w dodatku na pewnym poziomie dobrobytu, gdyby nie to tylko, gdyby nie chęć dogodzenia cielesnego, tak lwia część i dzisiejszych profesorów, doktorów w ogóle nie pofatygowałaby się, by marnować na swoje tytuły życie, miast cieszyć się i bawić wśród nieopisanych luksusów, do których, po czasie rozwoju, w końcu pewne, że dojdziemy, a one same staną się, co wyżej wspomniane, ogólnodostępne.

Przyjdzie ten moment, kiedy dalszy rozwój w ogóle nie będzie zresztą potrzebny, kiedy nie będzie potrzebna już dalsza myśl techniczna, ba, nie dość, że techniczna, to żadna myśl nie będzie potrzebna w ogóle. Żadna myśl, która ochrzciła nas jako ludzi. 

Pozostaną nam w świecie, jak ze snu, jedynie uciechy, a cóż jest z uciech popularniejsze, niż to właśnie, co daje nam największą przyjemność, a cóż nam ją z kolei daje innego, niż zaspokajanie naszej zwierzęcej natury i podstawowych idących w parze z nią instynktów i huci...

A do ich spełnienia posłuży nam, a jakże, nasz mózg. To on po latach sprawi, że zmuszeni osiągnąć będziemy poziom dobra, który zadowoli wszystkie nasze potrzeby. Po to przecież on jest. Jedzenie, seks, przyjemność bez umiaru, a więc permanentna przyjemność, permanentne bezpieczeństwo, permanentne lenistwo... A kiedy to się stanie, on sam, mózg nasz, przestanie być już potrzebny, bo dokąd dalej miałby nas jeszcze zaprowadzić? W ogóle każda praca okaże się zbędna, każdy będzie miał wszystko, czego chce, więc na co mu się starać, na co mu się uczyć, rozwijać, skoro najczęściej raz, że nic mu z tego zresztą już nie przyjdzie (bo pieniądze wyrzucić może sobie o dowolnym nominale z jakiegoś tam, dajmy na to, automatu), prócz ewentualnej satysfakcji, a dwa, że przecież samą satysfakcję można osiągnąć w o wiele prostszy sposób, uciekając się do swej zwierzęcej natury.

Porzucimy zatem nauki, mądrość, wiedzę, stając się debilami, spadkobiercami bogów, dla których, w istocie, wszelkie to zastane dobro, będzie niczym twór nie z tej planety.

Dobro zresztą, od którego nie sposób się uwolnić, ani na nim rozeznać, a jedynie korzystać i cieszyć się prostotą życia. Cóż za złoty łańcuch!

Już po latach będą się być może pojawiać i tak śmiałe opinie, że w istocie możliwe, iż stworzyła go jakaś inna cywilizacja, kto wie, czy nie innego gatunku nawet.

I w tym cyrografie, w tym zmierzaniu do niejako samozagłady przez dobrobyt, coś, co nas od tego oddala, to wojna. Nasza straceńcza żyłka, chęć władzy i upadku bliźniego, więc, można powiedzieć, samo zło w zasadzie. Zło, wojna, więc zbrojenie się na potęgę, tworzenie dóbr, które służą nie do usług właśnie dla dobra gatunku, a do jego, odwrotnie, anihilacji. Aż w końcu i sama wojna, więc niszczenie już osiągniętego dobrobytu, tym samym i zmuszanie państw, a globalnie i ludzkości, do wstawania z kolan, wytężania swego intelektu i pracy umysłowej nad tym, jak raz, że podnieść się w dobrobycie, a dwa, jak się zemścić na swym kacie... Zdaje się to więc być, jakby nierozerwalny krąg, który, o ile się w zmieniających prądach filozoficznych nie przerwie, to nie pozwoli nam osiągnąć takiego dobra, które służyć i wyręczać będzie nas tak dalece, byśmy nie mieli potrzeby, by w głowie naszej postała jakakolwiek z myśli, oddając się uciesznemu regresowi, przyjemnej, bezmyślnej, niewymagającej prostocie, z której nie będzie potrzeby się jakkolwiek podnosić, czegokolwiek więcej osiągać. Bo przecież, wszystko już będzie, i to w każdej ilości dla każdego.

Zatem to zło w nas potrzebne zdaje się być, byśmy, jako debile, nie przepadli w nadmiernym dobru, dobro zaś służy temu, byśmy jednak nie rozstrzelali się co do jednego- to dopiero byłoby marnotrawstwo ze strony natury. 

Być może w dodatku wspomniana przyjemność z władzy, z cierpienia innych... Lecz gdy i to zdołamy zaspokoić, stłumić zbyt dużym dobrobytem, tę część, jakby nie patrzeć, naszej natury, albo inaczej zgoła, jakoś tam wirtualnie, ale też przekonująco, ją spreparujemy, to kto wie... Wówczas, podług mnie, nie pozostanie nam nic innego, niż upaść na zawsze i dogorywać, jak staruch, który nie poradzi sobie bez medycznej protezy, a którą dostał od swych inteligentnych przodków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz