Oto mój niegdysiejszy manifest, jakby z bardzo dawna.
Dzień jest ewidentnie za krótki, by solidnie zaciągnąć się, a jeszcze przeżyć chwile wzniosłe, piękne... Boże! Ludzie, kiedy umierałem, niczym wydawało się to, co przeżyłem, prócz tych jednych emocji. I uczuć. I one z życia pozostały mi w pamięci na tle bezbarwnych, zapomnianych dni. Tysiące zapomnianych dni! Ciągnących się, bezcelowych, zapomnianych dni. Jak popatrzycie, pomyślcie, ile pieprzonych dni zapomnicie, by przy śmierci widzieć siebie - zlepek kilku słońc, pięknych i strasznych uczuć wyrywających te kilka godzin z zupełnej mgły i marazmu. To Wy, trzy popołudnia, które zapamiętaliście ze swoich kilkudziesięciu lat. Depresja, strach, fobie, miłość. Boże, miłość z nich była najlepsza. Mógłbym za nią umrzeć, a doświadczywszy tej, powinienem umrzeć, bo życie naraz wydało się jakby całe, pełne, od samobójczych majaków do tego, za co można by było, acz nie w depresji i żałości, lecz szczerze, oddanie- poświęcić całego siebie. Przeżyłem całe spektrum siebie, więcej uczuć nie zdołam. Reszta okaże się grosza niewarta.
Przeciągam je teraz, życząc sobie miłości. Jestem uzależniony, ale doświadczyłem jej. Chciałbym tylko pobawić się trochę materią. Pobawić się, jak dziecko. Chciałbym pokierować autobusem. Mieć domek w jakiejś wsi, z daleka od obcych mi ludzi, gdzie mieszkać będę ze wspomnieniem miłości, uczuć i tego, kiedy się bałem i prosiłem o pomoc, ze wspomnieniem dwóch dni, które przeżyłem z tysięcy, które dane mi było przeżyć. To właśnie jest moje życie, te kilka dni, kiedy kochałem, chciałem umrzeć, kiedy kierowałem autobusem, w końcu kiedy będę miał malutki domek. Ot, wystarczyły mi cztery rzeczy na raptem cztery dni. Cztery dni życia zdają się być nadto, resztę zapomnę. I, Boże, proszę, kiedy i to uzyskam, a o kolejnych, jak o dzisiejszym, zapomnę, niech umrę, o ile sam nie będę mieć siły, by stanąć na skraju mostu, rzucić się, zobaczyć, czy po upadku faktycznie, jak mówią, latamy.
To byłby mój piąty dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz